Pożegnanie księdza Jacka

W środę 10 lutego 2021 roku był mroźny dzień, na drogach panowały trudne warunki, a stan epidemii nadal wymuszał pewne obostrzenia. Mimo to w sanktuarium Matki Bożej Wspomożenia Wiernych w Oświęcimiu zgromadziła się liczna wspólnota pragnąca pożegnać śp. ks. Jacka Jurczyńskiego.

Uroczystości pogrzebowe rozpoczęliśmy modlitwą różańcową, po której zebranym przybliżono postać ks. Jacka. O  godz. 11.00 rozpoczęła się msza pogrzebowa sprawowana przez 43 kapłanów głównie salezjanów z południowych inspektorii.

Liturgii przewodniczył ks. Zygmunt Kostka wikariusz inspektora z Krakowa, Inspektorię wrocławska reprezentował ks. Piotr Lorek wikariusz inspektora prowincji wrocławskiej wraz ze współbracmi. Mszę koncelebrował również ks. dziekan Fryderyk Tarabuła, który na początku liturgii odczytał list kondolencyjny od bp. Ordynariusza Romana Pindla.

We mszy świętej uczestniczyli: brat ks. Jacka Tadeusz z żoną, reprezentanci życia konsekrowanego siostry Serafitki z Oświęcimia, siostry Służebniczki z Bierunia i franciszkanie z Harmęż. Spore delegacje przyjechały z miejscowości, w których ks. Jacek ostatnio pracował, czyli Krakowa, Witowa i Przemyśla, byli oczywiście też parafianie z Oświęcimia i przedstawiciele Rodziny Salezjańskiej: Byli Wychowankowie i Salezjanie Współpracownicy. Na pożegnaniu nie zabrakło także  przedstawicieli szkolnych koleżanek i kolegów śp. ks. Jacka.

Homilię, której treść publikujemy poniżej, wygłosił ks. Stanisław Oskwarek salezjanin, proboszcz krakowskiej parafii na Dębnikach.

Homilia

Droga rodzino zmarłego ks. Jacka, drodzy współbracia, drodzy bracia i siostry.

Nikt z nas nie planował dzisiejszego spotkania w tym kościele. Jesteśmy w tym miejscu, bo zaprosiła nas nasza siostra śmierć – jak ją nazywał św. Franciszek z Asyżu. W piątkowy poranek spotkała się ona ze śp. ks. Jackiem. Pan Bóg wezwał nas tu dzisiaj, aby w czasie Eucharystii podziękować za życie salezjanina – kapłana. Wszak każda Eucharystia to łaska nad łaskami: błogosławieni, którzy zostali wezwani na ucztę Baranka (Ap 19,9).

Jako kapłani stoimy na świętej ziemi, na której można pewnie byłoby znaleźć ślady butów ks. Jacka, bo sam wiele razy w tym miejscu stawał. Najświętsza Ofiara to udział w boskim życiu. Chrystus obiecał: kto spożywa moje Ciało i pije moją Krew, ma życie wieczne (J 6, 54).

Przed laty świętemu Janowi Pawłowi II, który był wówczas kardynałem w Krakowie, przekazano wiadomość o śmierci ojca jednego z kapłanów. Karol Wojtyła zamilkł i pogrążył się na kilkanaście sekund w milczącej modlitwie. Po czym przygarnął tego zasmuconego księdza swoim ramieniem i powiedział: to tylko przejście. To tylko przejście.

W naszym przeżywaniu śmierci na pierwszy plan wysuwa się odejście, a Pan Jezus mówi o przyjściu: Syn człowieczy przyjdzie; przyjdę powtórnie i zabiorę was do siebie, abyście i wy byli tam, gdzie Ja jestem (J 14,3).
Chrystus osobiście się fatyguje, aby każdego z nas, pojedynczo, przyprowadzić do Domu Ojca. Tak nas kocha.
Majestat umierania jest połączony z majestatem spotkania.
My przeżywamy odejście, a zmarły przeżywa przejście;
my rozstanie, a on spotkanie.
Chrystus wprowadza człowieka w przestrzeń nowego, wiecznego życia.

W naszej wierze godzina śmierci jest godziną łaski. Pan Jezus obiecał: ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka nie zdołało pojąć, jak wielkie rzeczy przygotował Bóg tym, którzy Go miłują (1 Kor 2,9). Śmierć to dla osoby wierzącej zmiana adresu zamieszkania. Ks. Jacek przez ponad dwa lata zameldowany był w tym domu zakonnym w Oświęcimiu. A dziś za poetą (ks. Janem Twardowskim) możemy powtórzyć: on nie umarł, tylko wymknął się naszym oczom.

Dziś prosimy miłosiernego Boga, aby nowym adresem syna ks. Bosko były ogrody salezjańskie, było niebo, gdyż tam, od początku czasów, w kartotekach niebiańskich zostało zapisane jego imię. Pan Jezus powiedział przecież: jednak nie z tego się cieszcie, że duchy się wam poddają, lecz cieszcie się, że wasze imiona zapisane są w niebie (Łk 10,22).

Życie śp. ks. Jacka opisują najpierw liczby: 58 lat – taki okres ziemskiego żywota wypisano na jego nekrologu; 38 lat życia zakonnego, salezjańskiego, 30 lat kapłaństwa.

Jednak bardziej niż liczby życie ks. Jacka opisują słowa. Gdyby tak opisać Go jednym słowem – był sobą, był przy tym oryginalny, był dobrym organizatorem pielgrzymek, wycieczek. Kochał słowa, bo przekładał je z języka niemieckiego na polski.

Wydawało się, że jest człowiekiem szorstkim, mocnym, ale gdy się go lepiej poznało, szybko okazywało się, że był człowiekiem wrażliwym. Był bardzo zdolny. Miał szeroką wiedzę: lingwistyczną, teologiczną, biblijną, medyczną, historyczną i praktyczną. Miał donośny i wyraźny głos, który był słyszany przez chorych w Domu Pomocy Społecznej na ul. Zielnej, gdzie był kapelanem, jak i przez kleryków w naszym salezjańskim seminarium w Krakowie gdzie był ekonomem.

Dobrze się go słuchało, mówił krótko i na temat. Był pracowity, udzielał się w duszpasterstwie. Przez wiele lat swojego życia siał Słowo Boże. Ziarna tego Słowa padały na ziemię Polską i Austriacką. Kilka razy byłem świadkiem, z jakim zaangażowaniem głosił Słowo Boże w języku niemieckim i jak tam był chętnie przyjmowany przez wiernych.

Święty Paweł w swoim liście pisze: „A co człowiek sieje, to i żąć będzie: kto sieje w ciele swoim, jako plon ciała zbierze zagładę; kto sieje w duchu, jako plon ducha zbierze życie wieczne” (Ga 6,8).

Drodzy!

Stojąc przy trumnie śp. ks. Jacka, trzeba nam się zastanowić nad znaczeniem czasu, jaki upływa między pierwszym a ostatnim dniem naszego życia. Postawmy sobie pytanie: czym wypełnić te godziny mojego zasiewu i wzrastania? Co mi przyjdzie z budowania domu, w którym nie będę mieszkał; co ze zbiorów, z których nie będę korzystał; po co uganiać się za skarbami, które mnie nie wzbogacą?

W niepewnościach, w tych ciemnościach pytań pojawia się największe pragnienie posiadania jasności, światła. Od tego momentu – kiedy zostaniemy zmuszeni do zajęcia się własną śmiercią – może się rozpocząć proces naszego sensownego, dobrego życia.

Jeden ze współczesnych biznesmenów przed kilku laty miał wypadek na nartach i z nogą w gipsie wylądował w szpitalu. Miał wreszcie czas, którego dotąd tak bardzo mu brakowało.

– Nie wstałem wtedy z łóżka z przekonaniem, że muszę zmienić swoje życie. Ale zaczął we mnie kiełkować głęboki niepokój, czy to, co robię, ma sens? Co po mnie zostanie? Imperium, które się rozleci, jeżeli ktoś nie poświęci się mu tak jak ja? Trzydzieści przedsiębiorstw z wychowanymi przez mnie menedżerami, będącymi – podobnie jak ja – niewolnikami? (…) Zrozumiałem, że stałem się niewolnikiem własnych celów!

Kto przeżył taki wstrząs, ma szansę rozpocząć zupełnie nowy etap życia. Nie bój się wyroku śmierci! Choćby ci się zdawało, że odchodzisz za wcześnie, że twoja miara lat została skrócona z nieznanego powodu, możesz być pewien, że i tak twoje życie się spełniło, bo nie ten, kto żyje najdłużej, żyje najlepiej.

Idź przez życie za światłem, którym jest Chrystus. Od tego światła nabierze innego znaczenia twoja „godzina” na ziemi. Od tego momentu zaczniesz wiedzieć, co zasiewać i dla kogo masz zbierać żniwo. I przestaniesz się wreszcie martwić, że twoje spichlerze są puste albo jest w nich niewiele.

Chrześcijanin wykorzystuje każdą chwilę, bo wie, że i w życiu, i w śmierci należy do Pana i dla Niego żyje; że dany mu czas jest czasem dla dawania świadectwa miłości; że wejdzie do przybytku wieczności wtedy, kiedy będzie przyodziany, a nie nagi – wg słów Apostoła.

Ksiądz Jacek wszedł do przybytku wieczności. Dziś go żegnamy i przypominamy sobie jego słowa, gesty, jego zachowanie. A prorok Izajasz mówi: „Jesteś drogi w moich oczach, nabrałeś wartości i ja cię miłuję” (Iz 43,4).

Gdy stoimy dziś przed trumną ks. Jacka, Bóg pragnie i nam przypomnieć, że każdy człowiek jest drogi w Jego oczach. Czy leży gdzieś na bruku, czy zasiada na papieskim tronie, czy mieszka w pałacu prezydenckim, czy jest bezdomnym, to każdy człowiek jest tak samo drogi, bo za taką samą cenę został odkupiony. Za tę samą miarę Krwi Chrystusa Pana.

Dlatego nie wolno nam wstydzić się drugiego człowieka, nie wolno poniżać drugiego człowieka, nie wolno nim pogardzać, ani wyśmiewać. Jeśli ktoś obok nas niesie krzyż, to po to, byśmy byli Szymonami z Cyreny, albo św. Weroniką, a nie żołnierzami z pretorium.

Ostatni raz widziałem ks. Jacka miesiąc temu. Był w Krakowie na pogrzebie swojego kolegi ze szkoły podstawowej. Prosił mnie wtedy, abym udostępnił mu pomieszczenie, w którym mógłby spotkać się ze swoimi koleżankami i kolegami. Starałem się ugościć godnie ks. Jacka i jego przyjaciół. Nie wiedziałem, że będzie to ostatnie pożegnalne spotkanie. Po powrocie do Oświęcimia napisał do mnie maila:

Stanisławie, bardzo dziękuję. Jeśli jestem Ci winien przysługę, to chętnie to uczynię. Spotkaliśmy się w gronie, które nie widziało się od 42 lat i pochowaliśmy kolegę, z którym też nie udało mi się zobaczyć właśnie tak długo. Ksiądz Twardowski miał rację, trzeba się spieszyć, żeby kochać ludzi, bo szybko odchodzą. Pozdrawiam. Jacek.

Panie Jezu, który nie pisałeś na komputerze, ale palcem po ziemi, wypisz na naszych sercach, modlitewną pamięć o ks. Jacku.

Baranku Boży, który gładzisz grzechy, każdego i wszystkich, mocą tej Najświętszej Ofiary odprawianej przez kapłanów, rozlej swoje miłosierdzie na Jego duszę i wprowadź do Domu Ojca. Bo przecież: było, nie było, Jesteś Bogiem łaskawym. Amen.

ks. Stanisław Oskwarek sdb

Życiorys

Jacek Piotr Jurczyński urodził się w Krakowie 17 czerwca 1963 roku i  już po tygodniu 26 czerwca został ochrzczony w szpitalu św. Łazarza. Jego rodzice to Jacek Leszek Jurczyński i Cecylia Wiktoria (z domu Źróbek). Swoją edukację rozpoczął w Oświęcimiu w Szkole Podstawowej nr 8, a po przeprowadzce do Krakowa kontynuował ją w Szkole Podstawowej nr 95. Ksiądz Jacek czasami z sentymentem wspominał o pobycie i spędzonym czasie u swoich dziadków w Milówce. W czasie mieszkania w Oświęcimiu jako ministrant służył w kościele sióstr Serafitek, a także w salezjańskim kościele Matki Bożej Wspomożenia Wiernych.

Szkołę średnią, podobnie jak podstawową ukończył w dwóch miejscach dwa lata uczęszczał do Liceum Ogólnokształcącego nr 17 w Krakowie, a po dwóch latach po jego zamknięciu uczęszczał do Liceum nr 7 do klasy o profilu biologiczno-chemicznym. Tam też w maju 1982 roku zdał egzamin maturalny. W trakcie nauki w szkole, jako ministrant a później lektor służył w kościele Salezjanów na krakowskich Dębnikach. Swój czas dzielił na tę samą służbę w kościele Karmelitów Bosych przy ul. Rakowickiej w Krakowie, gdzie uczęszczał na katechezę i złożył egzamin maturalny z katechezy. Udzielał się także w Kole Młodzieży działającym przy kościele Karmelitów. Jego zaangażowanie i postawa nie pozostały niezauważone, czego dowodem było publicznie wypowiedziane przez ówczesnego ks. Przeora, zaproszenie do wstąpienia do nowicjatu Karmelitów Bosych. Swój szacunek i przywiązanie do Karmelitów okazał tym, że  mszę prymicyjną odprawił właśnie w tej świątyni, chociaż to nie była jego rodzinna parafia.

Latem 1982 roku rozpoczął formację w Towarzystwie Salezjańskim w nowicjacie w Kopcu koło Częstochowy. Tam w podaniu złożonym na ręce dyrektora ks. Bolesława Zycha napisał: „… jako duchowy syn Księdza Bosko, powołany do pracy wśród młodzieży, chciałbym przez nią powiększać chwałę Boża,  dodawać czci Niepokalanej Wspomożycielce, ratować zagubione dusze, a sobie wysłużyć przez to wiekuista nagrodę u Boga w niebie”. Podanie zostało przyjęte i nowicjusz Jacek Jurczyński 22 sierpnia 1883 roku złożył pierwszą profesję zakonną na trzy lata.

Po nowicjacie odbył dwuletnie studia filozoficzne w Salezjańskim Seminarium w Krakowie na Łosiówce. Pierwszą niewiadomą w formacji salezjańskiej było miejsce praktyki pedagogicznej. Kleryk Jacek został posłany do Austrii.  Od 1 sierpnia 1985 roku do 31 sierpnia 1987 roku był wychowawcą w salezjańskim internacie dla młodzieży męskiej w Wiedniu.

Po powrocie do Polski rozpoczął studia teologiczne w tym samym miejscu co filozoficzne czyli w Wyższym Seminarium Duchownym Towarzystwa Salezjańskiego w Krakowie, trwające od 1987 do 1991 roku. Jako student pierwszego roku teologii 25 maja 1988 roku zdał egzamin z języka niemieckiego co potwierdził Zarząd Krakowski Towarzystwa Wiedzy Powszechnej. Prawdopodobnie wtedy jeszcze nie przypuszczał jak asystencja w Austrii i egzamin z języka niemieckiego zaważą na jego życiu. Może trudno nazwać Austrię jego druga ojczyzną, a prawdopodobnie każdego roku tam bywał. Już od września 1987 roku aż do ukończenia seminarium w 1991 roku był lektorem języka niemieckiego na potrzeby seminarzystów.

20 sierpnia 1989 kl. Jacek Jurczyński złożył w Lądzie śluby wieczyste, a 8 grudnia 1990 roku w uroczystość Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny przyjął z rąk bp Kazimierza Nycza święcenia diakonatu.

Zwieńczenie drogi formacyjnej w seminarium stanowi egzamin magisterski i przyjęcie święceń kapłańskich. W podaniu do ks. Inspektora Piotra Bigusa z datą 16 marca 1991 roku dk. Jacek tak napisał: Zwracam się do Przewielebnego Księdza Inspektora z synowską, pokorną prośbą o dopuszczenie mnie do święceń prezbiteratu. Spędzony w Zgromadzeniu okres formacji, bogaty w przeżycia zarówno wewnętrzne jak i zewnętrzne oraz opinia mojego stałego spowiednika są podporą mojej ufności, że wytrwam wiernie w przyjętym obowiązku. Święceń kapłańskich udzielił mu w Krakowie bp. Albin Małysiak 18 czerwca 1991.

Wiele osób, które znały ks. Jacka jedynie z daleka pamiętają go jako człowieka obdarzonego silnym głosem, odnoszącego się z dużą kulturą, mówiącego krótko i noszącego kapelusz. Podczas opiniowania do posługi akolitatu kleryka Jacka oceniono w następujący sposób: zdrowy, pobożny, pracowity, chętny do pomocy w nauce, dobry organizator, sumienny, dokładny w zajęciach domowych, zdolny, w nauce pilny, uczy się bardzo dobrze, czasem robi wrażenie zbyt pewnego siebie.

Pierwszą jego placówką po święceniach kapłańskich była wspólnota, tu w Oświęcimiu (1991-1992) gdzie był nauczycielem języka niemieckiego oraz szkolnym katechetą. Prócz tych dwóch funkcji uczniowie zapamiętali ks. Jacka jako organizatora różnego rodzaju wyjazdów i pielgrzymek

Już po roku pracy śp. ks. Jacek zostaje przeniesiony do  Klagenfurtu w Austrii do parafii św. Ruperta gdzie pracuje jako wikariusz parafii, katecheta szkolny i kapelan szpitalny. Pracuje tam przez cztery lata (01.09.1992-31.08.1994), a na kolejny rok zostaje przeniesiony do Wiednia do parafii Najświętszego Serca Jezusowego w której jest wikariuszem parafii i kapelanem szpitalnym (01.09.1994-31.08.1995).

W 1995 wraca do Polski i zostaje kapelanem w Domu Generalnym Zgromadzenia Sióstr Niepokalanego Serca Najświętszej Maryi Panny w Kietrzu (01.11.1995- 31.10.1996)

Od listopada 1996 roku zostaje ekonomem w seminarium w Krakowie, tam gdzie odbywał swoje studia (01.11.1996-15.10.1997). W tym też czasie kończy studia na Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie i 26 czerwca 1996 otrzymuje licencjat z teologii biblijnej, pisząc pracę pod tytułem: Bojaźń i nadzieja w biblijnym doświadczeniu wiary.

Na kolejne dwa lata zostaje zatrudniony w charakterze kapelana w Domu Pomocy Społecznej im. św. Brata Alberta w Krakowie (16.10.1997-31.10.1997), a przez kolejne dwa lata jest kapelanem w Domu Pomocy Społecznej w Więckowicach (01.11.1999-31.07.2000).

W marcu 1999 roku staje się tłumaczem przysięgłym języka niemieckiego co zostaje potwierdzone przez Prezesa Sądu Okręgowego w Krakowie (11.03.1999).

Lata posługi w charakterze kapelana łączy ze studiami i pisaniem pracy doktorskiej. Ostatecznie w 2001 roku na Papieskiej Akademii Teologicznej broni pracy doktorskie z teologii biblijnej, napisanej na temat:  Obietnice Boga w snach w ramach Objawienia biblijnego. Jego promotorem, podobnie jak przy wcześniejszym licencjacie jest ks. prof. dr hab. Tadeusz Jelonek.

W 2000 roku zostaje ponownie ekonom wspólnoty filozoficznej w seminarium przy ul. Tynieckiej w Krakowie, tym razem już na dłużej bo na siedem lat (2000-2007) i jednocześnie ponownie zostaje kapelan w DPS im. św. Brata Alberta

W marcu 2002 roku, na początku na zlecenie, rozpoczyna pracę na Papieskiej Akademii Teologicznej (01.03.2002-31.05.2002). W lipcu 2002 roku zostaje przyjęty jako pracownik w Katedrze Teologii i Informatyki PAT w Krakowie na początku jako wykładowca i asystent, a od 2006 roku jako adiunkt.

W 2007 roku zostaje przełożonym zakonnej wspólnoty pw. bł. Józefa Kowalskiego w Krakowie i pełni swój urząd przez dwie kadencje czyli sześć lat (2007-2013). Po zakończeniu posługi dyrektora wspólnoty zostaje duszpasterzem w parafii pw. Matki Bożej Szkaplerznej w Witowie (2013-2016), a następnie pełni tę samą funkcję w parafii pw. św. Józefa w Przemyślu (2016-2018).

Wreszcie w listopadzie 2018 roku wraca ponownie do placówki w której rozpoczął swoją posługę po przyjęciu święceń kapłańskich czy do wspólnoty pw. św. Jacka w Oświęcimiu, tu pracuje jako duszpasterz i spowiednik sióstr Służebniczek Najświętszej Maryi Panny  w Bieruniu oraz w Zgromadzeniu Córek Matki Bożej Bolesnej czyli sióstr serafitek w Oświęcimiu.

Wspomniałem o egzaminie z języka niemieckiego który odegrał ważna role w życiu śp. ks. Jacka. Praktycznie jeszcze przed zdaniem tego egzaminu rozpoczyna tłumaczyć pierwsza pozycje, dziś naliczyłem ich prawie 140. Były to książki różnego rodzaju, o różnej tematyce i różnych rozmiarów.

Świętej pamięci ks. Jacek odszedł od nas 5 lutego 2021 roku w pierwszy piątek miesiąca, w 58 roku życia, 38 roku ślubów zakonnych, 30 roku kapłaństwa. Był członkiem Polskiego Towarzystwa Teologicznego i Stowarzyszenia Biblistów Polskich.

Przeglądając jego zaangażowanie widzimy, że pełnił swoja posługę w szpitalach, Domach Pomocy Społecznej, był spowiednikiem w paru wspólnotach różnych zgromadzeń żeńskich, udzielał się w duszpasterstwie i pracy naukowej. Rodzaj podejmowanych obowiązków zamykał go na długie godziny w swoim pokoju, co lubił. W każdym z miejsc pracy chętnie organizował różnego rodzaju wyjazdy, pielgrzymki itp. i wtedy ukazywał swoje towarzyskie oblicze.

Ostatnia książka którą tłumaczył nosi tytuł: Prawda DNA Kościoła. Stając przed Bożym obliczem pozna tę prawdę dogłębnie, o sobie i o Bogu któremu obiecał swoje życie.

ks. Dariusz Bartocha sdb
Foto: ko Wojciech Zięcina sdb

 

Pożegnanie „Dobrego człowieka”

Żegnamy proboszcza Stanisława

W sobotę 31 października 2020 tuż przed uroczystością Wszystkich Świętych i dniem zadusznym, w którym wspominamy naszych zmarłych, o godz. 11.00 rozpoczęła się msza pogrzebowa ks. Stanisław Gołyźniaka proboszcza parafii Matki Bożej Wspomożenia Wiernych w Oświęcimiu.

Mimo szczególnych warunków związanych z pandemią w uroczystości uczestniczyło ponad 30 kapłanów, w większości salezjanów z wielu domów Inspektorii Krakowskiej. Mszy świętej przewodniczył ks. Inspektor Marcin Kaznowski, który na rozpoczęcie liturgii, tuż po słowie skierowanym do uczestników prze ks. Bpa Romana Pindala powiedział: Żegnamy naszego brata w szczególnym czasie. W czasie, w którym powiedzenie „nikt nie zna dnia ani godziny” nabrało niespodziewanie dosłownego wymiaru.

Mszę celebrowali również ks. dziekani Fryderyk Tarabuła i Bogdan Wądrzyk oraz proboszczowie oświęcimskich parafii Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny i św. Maksymiliana, oraz przedstawiciel braci franciszkanów z Harmęż. We mszy świętej uczestniczyli przedstawiciele grup parafialnych oraz Rodziny Salezjańskiej. Górnicy wystawili poczet sztandarowy. Modliły się z nami siostry Serafitki i delegacje z Przemyśla i Polany.

Homilię (której treść znajdziemy poniżej) wygłosił ks. Sylwester Jędrzejewski. Msza święta była transmitowana na kanale YouTube, dzięki czemu w ceremoniach mógł uczestniczyć brak ks. Stanisława ks. Grzegorz, pracujący w Stanach Zjednoczonych. Zwyczajem Inspektorii Krakowskie przed msza odczytano życiorys ks. Stanisława a na zakończenie liturgii słwa kondolecji wyrazili ks. Inspekor, przedstawiciele Rady Parafialnej i odczytano teksty niektóryc nadesłanych kondolencji.

Tekst Homilii

Umbrae enim transitus est tempus nostrum: czas nasz jak cień przemija (Mdr 2,5)

Drodzy uczestnicy liturgii ofiary Mszy św., w której czasie polecamy miłosierdziu Boga Jego sługę, salezjanina i kapłana, Stanisława!

Dziś nie ma tutaj przypadkowych ludzi. Są ci, dla których ks. Stanisław był współbratem, księdzem proboszczem z Polany i – niestety krótko – z Oświęcimia, kolegą, przyjacielem, duszpasterzem, katechetą, wychowawcą, druhem podharcmistrzem Bieszczadzkiego Hufca ZHP, budowniczym, który zwieńczył uprzedni trud pracy dwóch proboszczów, swoich poprzedników, poświęceniem kościoła w Polanie. Ponad wszystko był Stanisław kapłanem Jezusa Chrystusa.

Czy jest nam wszystkim smutno? Na pewno. Ale gdyby tylko smutek był w naszych sercach i na twarzach naszych, bylibyśmy podobni do autora Księgi Mądrości, tęskniącego za czymś nieznanym, co śmierć przekracza. My mamy pewność spełnienia tej nadziei w Jezusie Chrystusie Zbawicielu człowieka. I w nadziei nieba. Starotestamentalny autor mówił: „Czas nasz jak cień przemija, śmierć nasza nie zna odwrotu” (Mdr 2,5). Prawda: śmierć ciała ludzkiego nie zna odwrotu. Ale śmierć też pochodzi od Boga, bo wszystko od Boga pochodzi: „Dobra i niedole, życie i śmierć, ubóstwo i bogactwo pochodzą od Boga” (Syr 11,14). Jakże więc przed oczywistością śmierci od Boga drżeć? Przecież to jest Jego ostateczny, finalny i największy akt miłości. Przyjmuje nas na powrót do siebie; tam, skąd wyszliśmy na krótką ziemską wędrówkę. Taką mamy nadzieję: na miłosierną miłość Boga. Wyszedł Stanisław od Boga – Miłości i do Boga – Miłości wrócił. A ziemskie wędrowanie dało mu możliwość zobaczenia, czym są ludzkie radości. Ale także czym jest zło, lęk, udręczenie, ból bezradności, długa szpitalna samotność i boleść ciała. Po co to wszystko? Jaki sens mają te trudy? To po to, żeby tęsknił za utuleniem przez Boga, po przejściu bramy śmierci. To lekcja dla każdego z nas: abyśmy tęsknili za miłością miłosierną. Można tej lekcji nie odrobić; wtedy śmierć będzie dramatem. „Pamiętaj na ostatnie rzeczy (…) – na rozkład ciała, na śmierć, i trzymaj się przykazań!” (Syr 28,6) – mówi biblijny mędrzec. Pamiętaj nieustannie na rzeczy ostateczne. Pamiętaj człowiecze na rzeczy ostateczne. To pierwsze orędzie tego spotkania, na które ty nas zwołałeś.

Jest jeszcze inne jego przesłanie. Spotkaniu naszemu przewodzi Jezus Chrystus zmartwychwstały, który ks. Stanisława pierwszy umiłował, wezwał i namaścił jako swojego kapłana. Zapytamy: po co? w jakim celu? Żeby idąc przez życie, tak jak Mistrz – Jezus, przeszedł je dobrze czyniąc i uzdrawiając wszystkich (Dz 10, 38). Żeby Stanisław jako salezjanin-kapłan sprawiał cuda. Żeby był namaszczonymi rękoma Pana, jak nazywa posługę kapłańską Benedykt XVI. Wierzył w tę moc swojego kapłaństwa, choć objawiał to dyskretnie, bez ostentacji. Kapłańską i ludzką dobroć widać było w każdym z nim spotkaniu. Wyglądało czasami, jakby był onieśmielony swoją naturalną dobrocią. Bo ona była specjalnym darem, aby nim świadczył o dobrym Bogu. Nigdy się nadzwyczajnie nie spieszył, ani z decyzjami, a zwłaszcza z opiniami, ani też z działaniami. Uderzała mnie zawsze u Stanisława postawa i umiejętność słuchania innych osób. Nasze przyjacielskie spotkania w większości, po krótkiej rozmowie, były milczeniem. I tak ostatecznie to Bóg jest „sprawcą i chcenia i działania” (Flp 2,13). Takie to było Twoje kapłaństwo: ciche, spokojne, pokorne, nieprzegadane. Jakby wołało ciągle z psalmistą: „Nie nam, Panie, nie nam, lecz Twemu imieniu daj chwałę” (Ps 150,1). To jest to drugie orędzie naszego spotkania. Orędzie, które woła: Bogu oddajmy chwałę. Cóż, za Hiobem zdajesz się mówić swoim życiem te pełne prostoty, prawdziwe i trudne przecież do akceptacji słowa: „«Nagi wyszedłem z łona matki i nagi tam wrócę. Dał Pan i zabrał Pan. Niech będzie imię Pańskie błogosławione!»” (Hi 1,21).

I trzecie przesłanie tej pogrzebowej uroczystości. Ono wynika z okoliczności trudnego czasu, w którym doświadczamy codziennego zagrożenia życia swojego i innych. Sześć tygodni w szpitalu, samotność, sceneria codzienności przytłaczająca. To też wielka lekcja przeżywania choroby, cierpienia, pewno z nadzieją, ale też – o tym nie wątpię – z myślą godzącą się na przejście na drugą stronę życia. Kilka moich rozmów telefonicznych z ks. Stanisławem w ostatnim czasie. Kiedy był w szpitalu w Oświęcimiu, miałem wrażenie, że już wówczas godził się na perspektywę dalszego życia z dializami. Potem kiedy był w szpitalu w Krakowie, zarażony wirusem, mówił ze spokojem o dolegliwościach. A ostania rozmowa to już tylko jedno zdanie: jestem pod tlenem. Przyszedł kres. Pozostaje mieć nadzieję, że ks. Stanisław, przechodząc do nowego życia, już w jego bramie, pełen wiary w Tego, który jest Panem, wyznał: „Wróć duszo moja do swego spokoju, bo Pan dobro ci wyświadczył”. To jest to trzecie przesłanie. Kochać swoje życie, ale na taką miarę, aby – jak mówi Pan Jezus w obliczu nadchodzącej śmierci na krzyżu – zachować je na życie wieczne (J 12, 25). Boże, Panie życia i śmierci, uczcij w niebie swego sługę, salezjanina i kapłana, Stanisława. Wyznajemy za św. Pawłem, z mocną, przekonującą wiarą, że ks. Stanisław i my tutaj „nie poddajemy się zwątpieniu (…). To bowiem, co widzialne, przemija, to zaś co niewidzialne, trwa wiecznie” (2 Kor 4, 18).

Wzywajmy miłosierdzia Boga Najwyższego, aby skończyło się to szczególne doświadczenie terroru i czasowego panowania śmierci. Abyśmy nie musieli umierać w samotności, bez obecności i modlitwy braci, sióstr, swoich bliskich. A kiedy przyjdzie zrobić ten ostatni krok, obyśmy zrobili go z przekonaniem, że „w dobrych zawodach wystąpiłem, bieg ukończyłem, wiary ustrzegłem” (2 Tm 4,7).

Pożegnanie od parafian z Polany

Ksiądz Stanisław Gołyźniak ukochany Proboszcz (wspomnienie spisała Karolina Smoleńska)

Szok, ból, niedowierzanie…. Wiedziałam, że ksiądz Gołyźniak był chory ale nigdy nie przypuszczałam, że w tegoroczne Zaduszki będziemy go wspominać. A ja i myślę, że nie tylko ja będę go wspominała szczególnie serdecznie…

Był Proboszczem Polany przez 10 lat od roku 2009 do roku 2019. Zapamiętamy go jako tego, który dokończył dzieła budowania kościoła (po ks. Taliku i ks. Lasaku) i któremu ta świątynia zawdzięcza tak piękny wygląd. W 2013 roku – 17 Listopada po 15 latach budowy, został poświęcony nowy Kościół przez księdza Arcybiskupa Józefa Michalika.

Prace budowlane rozpoczęto 12 kwietnia 1998 r. Kamień węgielny poświęcił Papież Jan Paweł II w Żywcu, a wmurował  ks. abp Ignacy Tokarczuk w 1998 r. Świątynia powstała dzięki pracy parafian oraz wsparciu finansowym wielu osób dobrej woli. Uroczystej mszy świętej przewodniczył Ksiądz Arcybiskup a najświętszą ofiarę sprawowało aż 28 księży. Było to wielkie i wspaniałe święto dla naszej parafii.

Kolejnymi wzruszającymi momentami były jubileusze 25 i  30 lecia kapłaństwa ks. Stanisława, które celebrowaliśmy w Polanie kolejno w 2013 i 2018 roku. Życzyliśmy zdrowia, ludzkiej życzliwości i wytrwałości na dalsze lata posługi kapłańskiej. Niestety tych lat nie było wiele…
Po Polanie ks. Gołyźniak objął placówkę w Gostwicy, a w tym roku od sierpnia został Proboszczem i Kustoszem w Sanktuarium Matki Bożej Wspomożenia Wiernych w Oświęcimiu. Nie nacieszył się tą parafią zbyt długo.

W Oświęcimiu co prawda był już wcześniej. Inne jego placówki to Kraków, Kopiec i Przemyśl. Myślę że w każdej z nich zostawił cząstkę siebie.
Był człowiekiem niezwykle cichym i skromnym. Nie chciał wiele dla siebie za to bardzo wiele z siebie dawał innym.  Nie było to może widoczne na pierwszy rzut oka.  Robił to po cichu, nie dla poklasku. Nie był bowiem typem przebojowego księdza, nie brylował w towarzystwie, raczej usuwał się w cień. Pasują do niego doskonale słowa Jana Pawła II „Człowiek jest wielki nie przez to, co posiada, lecz przez to, kim jest; nie przez to, co ma, lecz przez to, czym dzieli się z innymi”. A dzielił się dobrym słowem, radą, czasem, obiadem czy kawą.

Za jego czasów podobnie jak za czasów ks. Lasaka plebania stała dla nas parafian otworem. Dosłownie i w przenośni bowiem drzwi nigdy nie były zamknięte. Ileż to kaw razem wypiliśmy rozmawiając na różne tematy czy to rodzinne czy parafialne. I tak charakterystycznie po przemysku mówił: „niech zrobi sobie kawy”. Jego gościnność poznała też delegacja z bawarskiej parafii w Rosenheim, która gościła kilka dni w Polanie. Ksiądz Stanisław dał się wtedy poznać jako wspaniały organizator zajął się  wszystkim. Gdy delegacja z Polany jechała z rewizytą był jak zwykle kierowcą.

Dzielił się też swoim prywatnym czasem i pracą kierowcy na wszystkich wycieczkach szkolnych. Dzięki niemu nie trzeba było wynajmować busa z kierowcą, jeździł chętnie za przysłowiowe „dziękuję” a pieniądze na benzynę trzeba mu było dosłownie wciskać. A następnie pieniądze te oddawał dla dzieci albo coś im kupował. Jego żółty bus, zwany żółtkiem, stał się już symbolem na tyle, że gdy żegnaliśmy go, gdy odchodził już z naszej parafii na nową placówkę, dostał tort w kształcie „żółtka” właśnie. Nie zapomnę jego uśmiechu wtedy, podobny uśmiech widać na klepsydrze i mam nadzieję księże Stanisławie, że z tym uśmiechem patrzysz na nas teraz z góry z Domu Ojca.

O wycieczkach szkolnych przez te wszystkie lata można by napisać osobny artykuł. Było tego dużo. „Żółtek” ze swoim wspaniałym, opanowanym kierowcą objechał niemal całą Polskę – był w Krakowie, Rumi, Jeleniej Górze, Krynicy Górskiej, Przemyślu, Bałtowie, Katowicach, Mysłowicach, Tarnowskich Górach i innych miejscowościach Górnego Śląska a także Oświęcimiu, Sandomierzu, Wrocławiu, Białowieży, na Suwalszczyźnie, Podlasiu. Wycieczki odbywały się również za granicę: na Słowację, na Węgry, do Czech z Pragą.

Był człowiekiem który zyskiwał przy bliższym poznaniu. Dało się go poznać właśnie na różnych wyjazdach. Pamiętam, że dzieci dziwiły się, że Proboszcz ma poczucie humoru, lubi żarty. Ale i ochrzanił jak trzeba było. Wtedy cisza w „żółtku” była jak makiem zasiał. Okazał się osobą otwartą serdeczną, gotową porozmawiać z każdym na każdy temat. Ponadto woził uczniów na konkursy, akademie, zawody gminne i powiatowe. Na wyjazdach z nieodłącznym aparatem fotograficznym. Ale nie tylko wycieczki i wyjazdy. Był ogromnie związany ze szkołą i sprawy szkoły leżały mu na sercu. Bardzo pomagał w szkole przy wszystkich zezwoleniach, przeglądach budowlanych, kominiarskich, remontach. Wspomagał też doposażyć szkołę np. w krzesła, dywany, inne rzeczy. O cokolwiek szkoła go poprosiła wszystko potrafił załatwić. Ale nie tylko szkoła, tak samo pomagał parafianom, nikogo nie pozostawił w potrzebie.

Swojego czasu dokarmiał uczniów cotygodniową porcją pysznej zupy. Zupa była gotowana na plebanii i ks. Proboszcz oczywiście osobiście ją przywoził. I znów za „dziękuję”. Zapraszał nauczycieli i radę rodziców na uroczyste obiady z okazji rozpoczęcia Roku Szkolnego czy Dnia Edukacji Narodowej. Podobnie gościł chór po zakończeniu corocznego kolędowania.

Ksiądz Stanisław kontynuował rozwój drużyny harcerskiej, czyli I Bieszczadzkiej Drużyny Bartoszowej założonej przez ks. Rodzinkę. Bardzo często brał udział w licznych zlotach i obozach harcerskich m.in.: w Woli Rzepeckiej, Lesku, Krakowie. I oczywiście druh Stanisław znów był kierowcą. Piękna była akcja „Betlejemskie światełko pokoju” podczas której harcerze zimą docierali do schronisk górskich.

Po zamknięciu przez Inspektorię Salezjańską szkoły wciąż ją wspierał wchodząc w członkostwo stowarzyszenia Nasza Polana, które wzięło na siebie utrzymanie szkoły. Jego społeczne zaangażowanie i pracę na rzecz wsi, poznaliśmy także gdy zaprosiliśmy go do Grupy Inicjatywnej wsi Polana. Wspólnymi siłami udało się zrealizować kilka projektów: m.in. na prace na dawnym placu kościelnym czy postawienie kapliczki św. Jana Nepomucena oraz krzyża pamięci.

Kornel Makuszyński powiedział: „Wielcy ludzie mają zazwyczaj tak wielkie serce, że się w nich zawsze znajdzie miejsce dla uczciwego psa”. W sercu księdza Stanisława zmieściły się aż dwa. I jeszcze znalazło się w nim miejsce dla wszystkich parafian.

Księże Stanisławie, tak niedawno, bo przecież nieco ponad rok temu odchodziłeś z Polany gdzie czułeś się tak dobrze. Żegnając Cię mieliśmy nadzieję, że nieraz do nas wrócisz. Nikt z nas nie spodziewał się, że żegnamy Cię na zawsze. Teraz patrzysz na nas z góry i wiesz już wszystko. W naszych sercach jest dziś smutek ale mam nadzieję że twoja dusza jest radosna i że odebrałeś już nagrodę u Pana. My zapewniamy Cię o modlitwie. Jesteś na zawsze w naszej pamięci.

Życiorys

Ksiądz Stanisław Gołyźniak urodził się w czwartek 26 maja 1960 roku w Krynicy. Został ochrzczony w kościele pw. św. Józefa Oblubieńca Najświętszej Maryi Panny w najstarszej parafii w Muszynie, erygowanej w 1356 roku. Kościół który pamiętał ks. Stanisław to ten, barokowy, którego budowę rozpoczęto w 1676 roku a konsekrowano dopiero w 1749. A wśród ciekawostek z jego wystroju możemy wymienić rzeźby świętych Otylii i Jadwigi Śląskiej z 1470 r., pochodzące z katedry wawelskiej.

Jego rodzice Helena z domu Tyliszczak i Józef wychowali córkę Marię i synów Bogdan, Stanisława i Grzegorza, który został kapłanem diecezjalnym i pracuje obecnie w Stanach Zjednoczonych.

Stanisław od 1967 do 1976 roku uczęszczał do Szkoły podstawowej. Od 1976 roku został uczniem Liceum Zawodowego w Oświęcimiu, mieszkając w internacie i jak napisał w podaniu do nowicjatu z dnia 19 maja 1980 roku: zacząłem mieszkać w Zakładzie Salezjańskim z zamiarem wstąpienia do Zgromadzenia.

Do salezjańskiego nowicjatu w Kopcu został przyjęty 15 sierpnia 1980 roku, rok przygotowania do podjęcia w pełni życia konsekrowanego w Towarzystwie Salezjańskim ukończył złożeniem pierwszych ślubów zakonnych 22 sierpnia 1981 roku.

Kolejnym etapem formacji były studia filozoficzne odbywane w Wyższym Seminarium Duchownym Towarzystwa Salezjańskiego w Krakowie, w latach 1981-1983. Z tego czasu pochodzi opinia o kl. Stanisławie napisana przez ówczesnego proboszcza parafii w Muszynie. Ksiądz proboszcz Eugieniusz Piech, napisał opinie po wakacyjnym pobycie Stanisława, ale dla nas jest ona aktualna do dziś: Alumn Stanisław cały czas przebywał w Muszynie. W spełnianiu praktyk religijnych był pilny i pobożny. Dawał dobry przykład swoim zachowaniem w kościele, w rodzinie i wśród młodzieży. Chętnie brał udział w dostępnych mu czynnościach liturgicznych. Wobec księży był zawsze grzeczny i uprzejmy. Alumn Stanisław jest pracowity. Pomagał w polu swoim rodzicom, a także przy budowie nowego kościoła. Stan zdrowia nie budzi wątpliwości. W parafii cieszy się dobrą opinią.

W tamtych latach zwyczajem w Zgromadzeniu Salezjańskim było odbywanie rocznej praktyki pedagogicznej, którą kl. Stanisław odbył wraz z innymi salezjanami, kolegami ze studiów w internacie oświęcimskiej szkoły w roku szkolnym 1983 na 1984. Na zakończenie roku praktyki pedagogicznej zwanej asystencją przypadło dopuszczenie kleryka Stanisława do kolejnych trzechletnich ślubów. Wspólnota wystawiła mu taką opinię: pobożny, praktykuje śluby zakonne, pracowity, pogodny, wesoły, towarzyski, spokojny, radosny, zgodny, koleżeński, bezkonfliktowy, sumienny w wypełnianiu obowiązków, obowiązki asystenta spełnia bardzo dobrze, dba o porządek w salach, zachęca młodzież do pracy i przyswaja ich do porządku, dba o wychowanków, umie przyjąć uwagi.

Kolejne lata upływały mu w salezjańskim seminarium w Krakowie na zdobywaniu wiedzy teologicznej i kolejnych posług: 21 kwietnia 1985 roku posługi lektoratu i 16 czerwca 1986 roku posługi akolitatu. Jego wola bycia salezjaninem została dopełniona ślubami wieczystymi, które złożył 20 sierpnia 1987 roku w Kutnie-Woźniakowie. Następnego dnia z rąk ks. bpa Romana Andrzejewskiego przyjął diakonat.

Uwieńczeniem 4 letnich studiów teologicznych była obrona pracy magisterskiej na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim Jana Pawła II z teologii biblijnej napisanej pod kierunkiem ks. prof. Ryszarda Rubinkiewicza na temat: Przyszedłem na ten świat aby przeprowadzić sąd (J 9,39).

Święcenia kapłańskie otrzymał 16 czerwca 1988 w salezjańskim kościele św. Stanisława Kostki i św. Jana Bosko w Krakowie na Dębnikach z rąk przyjaciela salezjanów ks. bpa Albina Małysiaka.

Przez pierwsze dwa lata poświęceniach od 1988 do 1991, które nazywamy zwykle pierwszą miłością, pracował w Oświęcimiu jak wikariusz parafii Matki Bożej Wspomożenia Wiernych. Kolejne dwa lata 1991-1993 pełnił posługę w Pogrzebieniu jako duszpasterz i katecheta. Wreszcie 4 lata 1993-1997 pracował w Przemyślu jako duszpasterz młodzieży, katecheta i duszpasterz w parafii.

Po 8 latach spędzonych głównie w pracy duszpasterskiej i katechetycznej powierzono mu nowy zakres obowiązków, który w pewien sposób towarzyszył mu do ostatnich dni. W 1997 został administratorem we wspólnocie seminaryjnej w Krakowie. Pełnił tę funkcję przez 4 lata do 2001 roku. Organizacja pracy, remonty, poszukiwanie oszczędności, troska o ogród itp. były w tamtym czasie sporym wyzwaniem. W pracy księdza Stanisława łączyły się tradycyjne środki związane z pracowitością, oszczędnością, systematycznością itd. oraz nieustanne poszukiwania innowacji i nowoczesności w poszukiwaniu oszczędności i troski o dobra materialne. Czego odbiciem było wiele kursów i szkoleń dotyczących różnych projektów unijnych, a w grudniu 2001 roku ukończenie studiów podyplomowych w zakresie Zarządzania i marketingu w Wyższej Szkole Biznesu National-Louis University.

W latach 2001 do 2009 ks. Stanisław powrócił do pracy w Przemyślu w charakterze ekonoma wspólnoty, nie stroniąc oczywiście od pracy duszpasterskiej. W tym czasie owocnie też współpracował przy organizacji kolejnych edycji Salezjańskiego Lata.

Nabyte doświadczenie pozwoliły mu na objęcie 22 sierpnia 2009 roku parafii pw. Przemienienia Pańskiego w Polanie. Będąc tam proboszczem kontynuował prace przy budowie i wystroju nowego kościoła. Celem przyspieszania prac w nowym kościele nawiązał współprace z parafiami niemieckimi. Od 2016 roku został też przełożonym wspólnoty zakonnej pw. św. Jana Bosko.

Dziesięcioletni pobyt w bieszczadzkiej Polanie zaowocował nie tylko zmianami w kościele i jego otoczeniu, ale również w życiu parafii. 17 listopada 2013 roku po 15 latach budowy ks. abp. Józef Michalik poświęcił nowy Kościół  i rozpoczęto sprawowanie w nim sakramentów. W Polanie w niektóre lat swojej posługi, ks. Stanisław  musiał łączyć obowiązki przełożonego wspólnoty, proboszcza, ekonoma i kierownika domu noclegowego. Nie stronił też od pracy fizycznej dzięki czemu zmniejszał koszty utrzymania domu i kościoła. Od lat młodzieńczych był miłośnikiem natury, dało się do dostrzec w wielu jego wakacyjnych wyjazdach, a szczególnie w latach pobytu w pięknych Bieszczadach. Tam też związany był z ruchem harcerskim, był także członkiem Polskiego Związku Wędkarskiego i Karpackiego Związku Pszczelarzy w Nowym Sączu.

W 2019 roku po zakończeniu kadencji przełożonego wspólnoty, został posłany do Gostwicy w charakterze kierownika ośrodka wychowawczego, który w tym czasie przechodził restrukturyzację związana ze zmieniającymi się warunkami społecznymi, organizacyjnymi i wynikającymi z decyzji Zgromadzenia.

Wreszcie w lipcu 2020 roku przybył po raz trzeci, jako salezjanin do Oświęcimia, by przygotować się do podjęcia obowiązku proboszcza parafii i kustosza sanktuarium Matki Bożej Wspomożenia Wiernych, co stało się faktem w pierwszych dniach sierpnia.

Przyglądając się stanowi rzeczy planował remonty i nowe inwestycje. Zastanawiał się nad dobrym przygotowanie jubileuszu 70 lat od powstania parafii i 25 lat od ustanowienia sanktuarium, które przypadną w 2022 roku. Chciał nadać im szerszy charakter, stąd myślał o przygotowaniu wszelkich pomysłów i materiałów już w nadchodzącym roku.

Wszyscy znający ks. Stanisława wiedzą, że zawsze chodził wolnym krokiem, nie śpiesząc się, być może niektórzy nie podejrzewali go o grę w piłkę nożną w drużynie seminaryjnej startującej w Kleryckiej lidze Piłkarskiej w Krakowie.

W połowie września zaczął narzekać na złe samopoczucie, zły wynik w jednym z paramentów badań i wysokie ciśnienie. Pani doktor poprosiła go o zrobienie dodatkowych badań. W środę 16 września wybrał się z siostrą zakrystianką po kwiaty. Pani doktor po zobaczeniu wyników badania prosiła, by ks. Stanisław jak najszybciej zgłosił się do szpitala. Wrócił do domu ok. 14.00, przyszedł do mnie do biura wprost z samochodu i usłyszał: weź najpotrzebniejsze rzeczy, musisz pojechać na gruntowne badania do szpitala. W następną niedzielę mieliście razem wybrać na rekolekcje do Szczyrku. Nikt nie przypuszczał, że pobyt w szpitalu tak się przedłuży i tak się zakończy. Lekarze próbowali pobudzić do aktywności jego nerki. Po dwóch tygodniach dowiedzieliśmy się, że dodatkowo zaraził się wirusem Sars-Cov-2, stąd zostanie natychmiast przeniesiony do szpitala zakaźnego w Krakowie. W związku z sytuacją pandemii kontakt został utrudniony, albo wręcz uniemożliwiony, pozostały jedynie krótkie rozmowy telefoniczne i SMS-y.

W szpitalu rozpoczęto dializy, dodatkowo wdało się zapaleniu płuc, pogłębiały się trudności z oddychaniem, co dawało się słyszeć w czasie rozmów telefonicznych. 6 października przyjął sakrament chorych. W niedzielę 18 października przysłał SMs-a o treści: Jest mały przełom, parametry w oddychaniu się poprawiają. Niestety już 22 października otrzymaliśmy wiadomość, że musiał być podłączony do respiratora.

Ksiądz Stanisław odszedł do Pana 27 października 2020 o godz. 10.25, w roku w 61 roku życia, 40 roku ślubów zakonnych, 33 roku kapłaństwa.
Dobry Jezu, a nasz Panie, daj mu wieczne spoczywanie!

Dariusz Bartocha sdb
Foto: ko. Wojciech Zięcina sdb, ks. Bogusław Zawada sdb

« z 2 »