Od dłuższego czasu z niecierpliwością wielką czekałam na piątkowe wieczorne wydarzenie, które miało odbyć się 16 sierpnia 2019 r. tym razem nie tylko pod hasłem Letniej Sceny Muzycznej, ale także w ramach Jackowego Grania.
W drodze na koncert towarzyszyło mi mnóstwo pozytywnych emocji i duże podekscytowanie. Wiedziałam, czego mogę się spodziewać, mając świadomość tego, że założycielem zespołu Wild Flowers i równocześnie grającą pierwszy saksofon jest Aleksandra Fleszar. Koncert zespołu Cztery smyczki, którego posłuchać mogliśmy w ramach Letniej Sceny Muzycznej, pokazał w jak niekonwencjonalny, inny i bezsprzecznie genialny sposób zinterpretować i zagrać można znane nam wszystkim, łatwo wpadające w ucho muzyczne hity najczęściej nucone skrycie pod nosem.
Przed wejściem na plac raz jeszcze popatrzyłam w niebo. Wtedy właśnie pojawiła się ta jedna niepokojąca myśl: Czy lunie z nieba uporczywe deszczysko?. Niebo miało odcień mocnej szarości. Istotnie – za jakiś czas konkretnie lunęło.
Zespół w składzie: Aleksandra Fleszar (Saksofon), Dominika Englert (Piano ), Marcin Majcherek(Bas ), Justyna Mikrut (Perkusja) – tego wieczoru dokonał – rzec można – cudu. Przez pierwsze 10 minut trwania koncertu szare niebo nie uroniło ani jednej kropli. Nagle z nieba lunął rzęsisty deszcz i tylko nieliczne osoby zaczęły umykać, by schronić się przed nim. Deszcz stawał się coraz bardziej intensywny i uporczywy. Ola i reszta ekipy tak jakby nie dostrzegali żadnych inwazyjnych zmian atmosferycznych. Po każdym zakończonym utworze z uśmiechem na twarzach i pasją potwierdzali wybór kolejnego granego przez nich utworu pomimo spływającego po ich twarzach, nutach i instrumentach deszczu. Publiczność mocno zahipnotyzowana i urzeczona muzyką siedziała pod parasolami. Byli jednak i tacy śmiałkowie, którym trzymanie parasola w dłoni zakłócałoby właściwy odbiór artystów, stąd dawali przyzwolenie, by deszcz skąpał ich całych. Duży szacunek dla nich.
Fajnym momentem stał się ten, w którym zapalona do dalszego udziału w koncercie i karmienia się tą pięknie brzmiącą muzyką publiczność – ruszyła na pomoc wykonawcom. Z każdą kolejną chwilą w nowych osobach wzbierała się odwaga do tego, by stanąć na scenie ze swoim parasolem i przyczynić się do komfortu pracy muzyków, którym deszcz w brutalny sposób zatapiał i rozmywał nuty, skapywał, delikatnie rzecz ujmując na instrumenty i spływał od nasady głowy po całym ciele.
Parasole nieco ten komfort chwilowo podniosły, ale nie do tego stopnia by udało się w pełni uchronić instrumenty. Właśnie one w pewnym momencie zaczęły odmawiać współpracy. Punktem kulminacyjnym był moment, kiedy to basista każdorazowo chwytając za gryf, otrzymywał w odpowiedzi, subtelne kopnięcia prądem. Początkowo delikatne stawały się coraz mocniejsze i niebezpieczne. Gitara basowa zmuszona była do kapitulacji, nie mogąc wspierać reszty zespołu w tworzeniu pojedynczych niezwykłych dźwięków.
Najpiękniej współbrzmieli razem, stąd wykonywanie kolejnych utworów bez barwy gitary basowej nie dałoby nam pełnego obrazu ich możliwości i tej niezwykłej harmonii dźwięku.
By posłuchać czegoś tak wykwintnego wyszukanego i profesjonalnego – nie ma czynników zewnętrznych, które mogłyby w tym przeszkodzić. Doświadczyłam sama i nabrałam tego przekonania.
Ten koncert na długo pozostanie gdzieś głęboko…
Jolanta Okarmus
Foto: Dariusz Bartocha sdb