Kapela Sikorskiech z Lalik w internacie

„Byście byli weseli, jako w niebie Anieli na ten Nowy Rok „słowami kolędy przywitała nas Kapela Sikorskiech z Lalik, którą gościliśmy w internacie Zespołu Szkół Zawodowych Towarzystwa Salezjańskiego w Oświęcimiu w dniu 22 stycznia 2020 r. W  skład kapeli wchodzi ośmioro rodzeństwa. Przed nami wystąpiły piękne i utalentowane dziewczyny grające na skrzypcach, koncertowo grający na heligonce Krzysiu uczeń klasy I naszego technikum i zjawiskowa Tereska 1,5 roczku grająca na dzwoneczku. Grają i występują już od kilku lat na różnych imprezach, festynach, konkursach instrumentalnych. W tym roku zdobyli I miejsce w konkursie „PASTORAŁKA ŻYWIECKA”. To był piękny i wzruszający występ, kapela porwała do śpiewu cały internat.

Werner Widera
Foto: Wojciech Zięcina sdb

No Images found.

 

Salezjanie, przyjaciółmi muzeum

W niedziele 19 stycznia 2020 roku odbywały się obchody 10-lecia Muzeum Zamek w Oświęcimiu. Salezjanie zostali zaszczyceni tytułem Przyjaciela Muzeum „Amicus” 2020. Uczestnicząc w tym uroczystym spotkaniu z ks. Mirosławem Gajdą, nie ukrywałem zaskoczenia z tego uhonorowania. Zapewne większą zasługę w tym mieli poprzedni dyrektorzy Dzieła Salezjańskiego w Oświęcimiu ks. Adam Paszek rozpoczynający współpracę i ks. Bogdan Nowak, który przez kilka lat zacieśniał bliską współpracę z Muzeum, a także młodzież z Oratorium św. Jana Bosko w Oświęcimiu współpracując i uczestnicząc w wielu „zamkowych” inicjatywach.

Spotkanie prócz tradycyjnych powitań i gratulacji, choć życzliwych, ciepłych i w wielu momentach bardzo osobistych, ozdobione było uroczystością wręczenia statuetek Przyjaciela Muzeum, toastem, tortem, a przede wszystkim pięknym koncertem kwartetu Fourmat Gabriel. Wykonanie kilku tang mistrza Astora Piazzolli okrasiło dodatkowymi emocjami te wynikające z życzliwości wobec: dynamicznej, radosnej i zawsze pełnej optymizmu dyrektor Wioletty Oleś oraz pracowników muzeum. Mimo sporego grona zaproszonych gości z różnych środowisk w kuluarach rozmowy odbywały się jak w gronie bliskich przyjaciół.

Dyrektor Muzeum przypomniała historię jego powstania, a także obfity jak na 10 lat działania, spis dokonań dotyczących zarówno ochrony, zachowywania, dokumentowania i gromadzenia eksponatów, jak i propagowanie historii jednakowo poprzez kulturę, edukację oraz działalność wydawniczą.

Wielu zapewne zadaje sobie pytanie, dlaczego Muzeum świętuje 10. rocznicę powstania, skoro Oświęcim ma 800-letnią historię i nazywany jest książęcym, a nawet królewskim miastem. Nie da się w tym momencie nie wspomnieć wielu tragedii związanych z trudnymi czasami II wojny światowej: śmieci, wysiedleń, a potem zasiedleń i nieustanne życie w cieniu nie tylko KL Auschwitz, ale jeszcze bardziej w niepojętności tego co tam się wydarzyło.

O powołaniu w Oświęcimiu takiej placówki myślano już przed II wojną światową oraz ponownie na początku lat 50. XX wieku, ale dopiero 1 stycznia 2010 roku decyzją Rady Miasta w Oświęcimiu (decyzja z dnia 30 września 1009 r.) stało się to faktem. Należy jednak wspomnieć, że  Muzeum skorzystało z pracy i eksponatów Zbiorów Historyczno-Etnograficznych, które powstały w 1993 r. i podlegały Oświęcimskiemu Centrum Kultury. Od pierwszych dni po swoim powstaniu Muzeum realizuje misję popularyzowania historii Ziemi Oświęcimskiej poprzez organizację widowisk i imprez plenerowych np.: Jarmarku Kasztelańskiego, różne formy edukacyjne, jak lekcje historii i warsztaty dla dzieci, młodzieży i całych rodzin oraz wiele wystaw stałych i czasowych – było ich w sumie ponad 60. Nie bez znaczenia jest wspomnienie o opiece nad  utworzoną filią muzeum w zabytkowym ratuszu na Rynku, troska o zagospodarowanie i niedalekie udostępnienie podziemnych reliktów oraz tuneli pod zamkiem.

Radością i zaszczytem jest mieć takiego przyjaciela – serdecznie zapraszamy w jego gościnne progi, a więcej o gali można przeczytać w tekście opublikowanym na stronie muzeum, tam też opublikowano więcej zdjęć.

Dariusz Bartocha sdb
Foto: Dariusz Bartocha sdb

Salezjańskie Technikum „Złotą” szkołą!

Perspektywy 2020 przygotowały już po raz dwudziesty drugi Ranking Liceów i Techników. W przypadku techników pierwsze 100 (w przypadku liceum 200) najlepszych szkół w Polsce otrzymuje złotą odznakę. Technikum Salezjańskie z Oświęcimia uzyskało wspaniały wynik, zajmując 59 miejsce w Polsce i 9 w województwie małopolskim. Rok temu nasza szkoła zajęła 140 miejsce, więc postęp jest znaczący.

W tegorocznym Rankingu wzięto pod uwagę dane 2085 liceów ogólnokształcących i 1728 techników, które spełniły tzw. kryterium wejścia: maturę w maju 2019 r. zdawało w nich minimum 12 maturzystów, a wyniki średnie z języka polskiego i matematyki zdawanych obowiązkowo były nie niższe niż 0,75 średniej krajowej.

Zasady Rankingu ustaliła Kapituła złożona z przedstawicieli uczelni, dyrektorów okręgowych komisji egzaminacyjnych (OKE) i przewodniczących komitetów głównych olimpiad.

Kryteria Rankingu Liceów 2020 to: wyniki matury z przedmiotów obowiązkowych (30%), wyniki matury z przedmiotów dodatkowych (45%) oraz sukcesy w olimpiadach (25%). Po raz kolejny w tej kategorii uwzględnione zostały osiągnięcia w olimpiadach międzynarodowych.

Kryteria Rankingu Techników 2020 to: sukcesy szkoły w olimpiadach (20%), wyniki matury z przedmiotów obowiązkowych (20%), wyniki matury z przedmiotów dodatkowych (30%) oraz wyniki egzaminu zawodowego (30%).

Mirosław Gajda sdb

Dorosły, dziecięcy teatr

Wszyscy, którzy znają choć jedną baśń Hansa Christiana Andersena wiedzą, że te utwory, choć tak często darowane dzieciom dotykają „bardzo dorosłych” tematów. Dzieciaki z Grupy teatralnej „kropka” zmierzyły się z Dziewczynką z zapałkami. Słowo zmierzyły się, jest tu zupełnie na miejscu. Wspominam przy tej okazji jak Filip Komajda reżyser spektaklu podczas odbywających się w Krakowie w kwietniu 2019 roku Dialogów o wychowaniu na temat: Teatr jako narzędzie wychowania, powiedział: Nie musimy zgadzać się na to, by dziecko zagrało w tetrze tak, jak potrafi „po dziecięcemu”, one też mogą i powinny robić to profesjonalnie. Tak było podczas premiery Dziewczynki z zapałkami. Tylko wzrost i młode oblicza przypominały o tym, że to dzieci. Stąd nie dziwie się słowom Filipa zapisanym na Facebooku:  Kolejna premiera już za nami. Emocje opadły, głowy wystygły, a my jesteśmy w stanie w końcu podziękować? „Dziewczynka z zapałkami” to spektakl wyjątkowy, kompletnie inny niż wszystkie pozostałe. Jest oparty na równie wyjątkowym opowiadaniu, które każdy z nas zna, więc także wiemy, że jest to bardzo smutna historia. Mimo wszystko dzieciaki z „kropki” to udźwignęły. Zrobiły kawał dobrego teatru dziecięcego i duma, która rozpiera każdego, kto je zna, jest nie do opisania.

Z radością można było oglądać niektórych aktorów, którzy podczas premiery Świątecznego Gala w grudniu 2018 niepewnie stapli po scenie a podczas tej premiery (9 stycznia 2020) ze śmiałością i dynamizmem stawali oko w oko z tłumnie zgromadzoną publicznością. Sala wypełniła się po brzegi nie tylko rodzicami, znajomymi i zainteresowanymi spektaklem, ale przede wszystkim emocjami wzbudzanymi grą aktorów, a łzy? Czy były łzy? Oczywiście, że były – te skrywane wywołane treścią spektaklu i te pełne radości na widok odkrywania zupełnie innego oblicza swoich pociech. Polecam poszukiwanie tego i innych spektakli „kropki” – plakaty publikujemy na stronie: salezjanieoswiecim.pl/teatr oraz w mediach społecznościowych. Całe przedsięwzięcie było współfinansowane przez Urząd Miasta Oświęcim. A jeśli ktoś poszukuje potwierdzenia prawdziwości tego, co zostało napisane, polecam obejrzenie zamieszczonych zdjęć, wypatrując emocji wymalowanych na dziecięcych twarzach.

Scenariusz i reżyseria – Filip Komajda
Obsada:
Dziewczynka z zapałkami – Jolanta Pyrdoł
Ktoś – Gabriela Komajda
Matka – Nadia Kalif
Ojciec – Michał Wasiak
Starszy Syn – Brandon Wanat
Młodszy Syn – Daniel Gałecki
Dziadek – Jakub Gałecki
Krawaty – Urszula Komajda, Maria Maciejowska, Karina Gałecka

Dariusz Bartocha sdb
Foto: Mariusz Komajda

Jasełka, ach ta premiera

Atmosfera podenerwowania opanowała wszystkie pomieszczenia wokół sali Teatralnej – wiadomo premiera. Jasełka rozpoczęły się solowym utworem – nowej, w stosunku do ubiegłych lat wykonawczyni. Po chwili scenę opanowały zastępy anielskie, było ich tak bardzo dużo – a jak się okazało to jeszcze nie wszystkie anioły, które pokażą się w czasie spektaklu. Przewidywałem, że  to jest największa gromada artystów tego spektaklu. Jednak się myliłem, kiedy wchodziła grupa górali, dopiero wtedy scena się zaludniła, wydawało się, że artyście nie pomieszcza się na scenie, zwłaszcza że nie brakowało im dynamizmu w poruszaniu się, tańcach i swobodnym „przebywaniu wśród swoich” co raczej odnosiło się do najmłodszych artystów.

Z każdą minutą spektakl rósł ilością kolorów, dźwięków i nowych artystów. Po przerwie, która trochę się przedłużyła i dzięki temu jako jedyna dała po sobie poznać, że to jest premierowy spektakl, na scenę wkroczyli kolejni tancerze. Prócz tradycyjnych Krakowian i Mazurów były tańce nowoczesne, można powiedzieć baletowe, zarówno w tańcu świetlistych aniołów, jak i dziewcząt tańczących ze wstęgami materiału. Kiedy do sceny dotarł orszak pielgrzymujących do stajenki i trzej królowie wydawało się, że scena nie pomieści większej ilości artystów. Co prawda nie padł zeszłoroczny rekord, kiedy to w czasie koncertu połączonych chórów i orkiestr, niemieckiej i polskiej na scenie występowało 160 artystów, ale tym razem tez było bardzo blisko.

Na stronie internetowej napisano, że szefem jednej z pięciu grup teatralnych przy salezjańskim dziele w Oświęcimiu jest ks. Ryszard Szymeczko. Wszyscy jednak wiemy, że w przygotowaniu Jasełek pierwsze skrzypce gra p. Jolanta Zapała. To dzięki jej zaangażowaniu, pomysłowości i nie ukrywajmy, wielu godzin pracy możemy cieszyć się tak wspaniałymi efektami. Nie odbieram oczywiście nic z pracy i zainteresowania ks. Ryszardowi i księdzu proboszczowi, lecz i oni sami dobrze wiedza ile w tym przedsięwzięciu zawdzięczają p. Joli i innym współpracownikom.

Pierwsze próby w grupach tanecznych rozpoczęły się w połowie listopada, a tuż po tym jak dzieci odebrały paczki od św. Mikołaja, rozpoczęły się próby na scenie, a efekt? Premiera 5 stycznia 2020 roku, trzeba przyjść i zobaczyć – nie dowierzajcie moim słowo, ale zobaczcie sami. Jeszcze w kolejne dwie niedziele jest szansa na zobaczenie tego niepowtarzalnego przedstawienia,  dla zainteresowanych odsyłam do plakatu.

Jasełka, które połączyły tradycyjne teksty, utwory i tańce ze współczesnymi utworami i tańcami, które łączą na scenie w charakterze wykonawców: mamy z córkami, ojców z synami, a nawet całe rodziny, debiutantów ze scenicznymi weteranami, łączą nas wszystkich w misteryjnym doświadczeniu świętowania Bożego Narodzenia, wspólnym śpiewaniu i przeżywaniu podstawowych tajemnic wiary. Wspomnę jeszcze o emocjach wyzwalanych w rodzicach podziwiających na scenie swoje pociechy czy widzach przerywających kilkanaście razy spektakl oklaskami, żeby dopełnić obrazu sceny i widowni. To było całe piękno tegorocznych Jasełek: rodzinnego doświadczenia, wspólnego świętowania, tym bardziej że piszę to dziś, 6 stycznia w uroczystość Objawienia Pańskiego, w dniu, w którym w Orszakach Trzech Króli uczestniczą setki tysięcy osób.

Dariusz Bartocha sdb
Foto: Marek Noworyta

« z 2 »

Salezjanin, misjonarz, brat

W ciepły, choć grudniowy dzień 2019 roku o godz. 11.00 rozpoczęła się msza pogrzebowa ks. Bolesława Rozmusa salezjanina i misjonarza. Uroczystość zgromadziła 44 salezjanów z Inspektorii krakowskiej i wrocławskiej, w tym dwóch diakonów ze wspólnoty seminaryjnej z Krakowa. Mszę celebrował również ks. dziekan Fryderyk Tarabuła, przywożąc list kondolencyjny od ks. bp. Ordynariusza Romana Pindla.

Liturgii przewodniczył i homilie wygłosił ks. Tadeusz Rozmus, radca regionalny i krewny śp. ks. Bolesława. Świątynię wypełniła rodzina, przyjaciele i znajomi ks. Bolesława, były też przedstawicielki sióstr Służebniczek i Serafitek.

 

Ksiądz Bolesław Rozmus salezjanin, misjonarz

Kończy się kolejne życie, które przemija w biegu historii czasu. Za chwilę mgła historii zacznie zacierać ślady życia ks. Bolesława, które dla nas są jeszcze wyraźne, ale które z każdym dniem zaczną być coraz bardziej zamazywane przez wiatry historii. (…) ta liturgia dzisiejsza to także wielka katecheza o naszym życiu, naszym przeznaczeniu, naszej przemijalności, ale także o wielkim powołaniu do świętości, do której jesteśmy wezwani[1].

Ksiądz Bolesław Rozmus urodził 18 października 1936 r. w powiecie pszczyńskim w Woli oddalonej o 16 km od Pszczyny i 10 km od Oświęcimia. Bolesław był szóstym, najmłodszym dzieckiem Marii z domu Gwóźdź  i Jana Rozmusa. Jego rodzeństwo to Stanisław, Jan, Sylwester, Cecylia i Augustyn.

Tak ks. Bolesław wspomina swoich rodziców: W czasie wojny i po niej, mama „sztrykowala”[2] pończochy, swetry, szyła spodnie, marynarki… była naszą nauczycielką, pielęgniarką, katechetką; uczyła pisać, czytać, śpiewała o Wiśle, która „płynie po polskiej krainie”, opowiadała o Wandzie i Krakusie, uczyła „kim ty jesteś? – Polak mały…”; słowem i przykładem wpajała zasady nauki chrześcijańskiej i uczyła polskości. Ojciec był powstańcem śląskim, za Niemców musiał się ukrywać.  Starał się zapewnić rodzinie byt materialny. Sam umiał zrobić wiele rzeczy, np. –  jak mówi siostra – robił meble, m.in. kołyskę, w której wykołysały się wszystkie dzieci, a potem służyła innym krewnym; był też naszym fryzjerem, kucharzem, szewcem, stolarzem. (…) Od rodziców mam nie tylko nazwisko, lecz także takie wartości jak przykład Polaków wierzących wiarą ludzi nieskomplikowanych, wierność rodzinie, umiłowanie Kościoła, Ojczyzny, tradycji, pracy, roli;  ich pozytywny stosunek do życia; nic się nie marnowało, wszystko trzeba umieć,  by przeżyć[3].

W wieku 7 lat rozpoczął uczęszczać do siedmioklasowej szkoły powszechnej, którą tak wspomina: Wzrastałem w czasach towarzysza Bieruta, Wiesława i innych „bohaterów” komunistycznej Polski. Brakowało mi pierwszych klas szkoły podstawowej. Była jakaś okrojona podstawówka, ale lekcji nikt na serio nie brał, ani nauczyciele, ani uczniowie. Kierownik szkoły chętniej nas widział przy szukaniu stonki ziemniaczanej, zbieraniu ziemniaków… niż w klasie. Może ostatnie trzy klasy podstawówki były bardziej systematyczne i poważniej traktowane. Nie byłem okazem grzecznego dziecka ani kujona. Ojciec miał z mojego powodu pewne trudności. Pewnego dnia na szkolnej gablotce Leninowi wydrapałem paznokciem oczy. A było kilka podobnych przypadków. Ojciec był wzywany do szkoły kilka razy, ale jako że był sołtysem Woli, kończyło się tylko na upomnieniach i „żeby to było ostatni raz”[4].

W 1948 roku Bolesław przyjął pierwszą Komunię świętą i tego samego roku sakrament bierzmowania. Po ukończeniu szkoły podstawowej rozpoczął naukę w Salezjańskim Liceum Ogólnokształcącym w Oświęcimiu, mieszkając w internacie. Od tego momentu w Woli bywał już tylko gościem i tak zostało do ostatnich jego dni. Wspominając internat napisał: Pamiętam, że jako internista cierpiałem dużo w pierwszych tygodniach z powodu rozłąki z rodziną. Z kolegą mieliśmy nawet plany ucieczki z internatu. Dobry klimat internacki jednak, możliwość sportu, gier i pedagogia księży Salezjanów sprawiły, że nam przeszło. (…) Wszystko byłoby dobrze, gdyby w lipcu 1952 roku, komuniści nie wtargnęli do salezjańskiej szkoły i nie zamknęli ogólniaka. Przejścia do skrzydła Zakładu, gdzie funkcjonował ogólniak, zostały zamurowane, odizolowane ścianami i przeznaczone na Szpital, a później na Państwową Szkołę Pielęgniarek. Udało się to dzięki użyciu dziesiątków milicjantów i zwyczajowym systemem terroru. To był dzień żałoby dla Zakładu. Zbiegiem okoliczności właśnie w tym fatalnym dniu pojechaliśmy rowerami do Oświęcimia z kolegą, Kazikiem Wyrobą, aby odwiedzić naszych przełożonych. Nic nie podejrzewając, weszliśmy do środka i widzieliśmy, co się tam robi: pełno milicjantów, murarze pracowali szybko, odgradzając korytarze ścianami… Trwało to prawie cały dzien. Wszystkim chcących wejść do Zakładu pozwalano, ale wyjść nikt już nie mógł. Kiedy w końcu, około godz. 17-tej pozwolono nam wyjść, usłyszeliśmy na pożegnanie: „odważcie się coś powiedzieć o tym coście widzieli”[5].

Tuż przed opisanymi wydarzeniami Bolesław, jako uczeń II klasy, 10 maja 1952 roku napisał podanie, w którym czytamy: Idąc za głosem sumienia pragnę poświęcić się wychowaniu młodzieży w Zgromadzeniu Salezjańskim. Dlatego proszę Wielebnego ks. Dyrektora o przyjęcie mnie na przyszły rok do nowicjatu w charakterze aspiranta. Prośbę moją motywuję tym, że chcę zbawić duszę swoją i bliźnich zwłaszcza młodzieży[6].

Jak widać Bolesław miał zdecydowaną wolę, by zostać salezjaninem. Po zamknięciu liceum ten szesnastolatek z ukończoną 9 klasą stanął przed dylematem, co dalej robić. Myślał o kontynuowaniu nauki w szkole w Pszczynie, ale zaprzyjaźnieni salezjanie, o których wspominał, tj. ks. Józef Orszulik, Leopold Kasperlik, Wincenty Fęcki i Leon Musielak, zasugerowali jemu i kilku jego kolegom wstąpienie do nowicjatu i zdanie matury w późniejszym terminie. Tak też zrobili.

W taki przyśpieszony sposób Bolesław rozpoczął życie salezjańskie, wstępując 13 sierpnia 1952 roku do nowicjatu w Kopcu, koło Częstochowy, a 15 sierpnia 1953 roku składając pierwsze śluby zakonne. Od 1953 do 1955 kl. Bolesław studiował filozofię w salezjańskim seminarium w Krakowie na Łosiówce.

W kolejnych latach (1955-1959) odbywał praktykę pedagogiczną zwaną asystencją. Ponieważ po skończeniu kursu muzycznego, a właściwie Szkoły Muzycznej II stopnia, pod kierunkiem ks. prof. Tadeusza Przybylskiego, już dość dobrze grał na organach, wysyłano go jako organistę do salezjańskich parafii. Kolejno pracował w Poniatowicach, Kuźnicy Czeszyckiej, Cieszowie i Wrocławiu, parafii pw. św. Antoniego. Gra na organach była częścią zadań – dodatkowo kl. Bolesław katechizował, był opiekunem ministrantów i równocześnie razem z innymi salezjańskimi klerykami przygotowywał się do zdania matury w Liceum dla Pracujących im. Michałowskiego w Krakowie. Oczywiście wszyscy chodzili do szkoły incognito, po cywilu, bo gdyby ktoś dowiedział się, że są klerykami, byliby wydaleni ze szkoły. Wszystko skończyło się dobrze zdaniem matury w 1959 roku, po której kl. Bolesław rozpoczął studia teologiczne w Wyższym Seminarium Duchownym Towarzystwa Salezjańskiego w Krakowie na Łosiowce.

Seminaryjną formację zakończył przyjęciem święceń kapłańskich z rąk ks. biskupa Juliana Groblickiego dnia 21 czerwca 1963 roku w salezjańskim kościele pw. św. Stanisława Kostki w krakowskich Dębnikach. Święcenia diakonatu przyjął 10 dni wcześniej w kościele sióstr wizytek, z rąk ks. bp.  Karola Wojtyły. Święcenia diakonatu były mu wstrzymane, ponieważ w czasie porannych zajęć grał w szachy z klerykiem Franciszkiem Gwiżdżem. Wspominając to wydarzenie, napisał: dziś wspominam ten epizod z satysfakcją, ciesząc się, że obecny Święty, Jan Paweł II, już wtedy stanął na mojej drodze[7].

Mszę prymicyjną odprawił w rodzinnej Woli, w kościele pw. św. Urbana, dnia 7 lipca 1963, kiedy proboszczem był ks. Eryk Kempa.

Po święceniach ks. Bolesław został posłany do wspólnoty Casa Madre w Oświęcimiu (1963-1967) jako katecheta, nauczyciel muzyki, kapelmistrz orkiestry. Wiedza muzyczna zdobyta w seminarium towarzyszyła mu przez całe życie. Już w seminarium na teologii był organistą i akompaniował chórowi, który śpiewał na Wawelu, Skałce, w Kościele Mariackim i na Salwatorze, a potem prowadził chórki, zespoły muzyczne, orkiestry dęte oraz poważne chóry.

Kolejne pięć lat (1967-1972) pracował we Wrocławiu w parafii pw. św. Antoniego, a potem kolejny rok ponownie w Oświęcimiu, skąd we wrześniu 1973 roku wyruszył z koadiutorem Janem Krzysztofem do Wenezueli. Miał wtedy niecałe 37 lat. Władze komunistyczne odmawiały wydania mu paszportu, ale w końcu usilne nalegania przyniosły owoce.

Pociągiem z Katowic udał się do Zebrzydowic (podczas podróży celnik odebrał mu jedyne dolary), potem przez Pragę, Wiedeń, Wenecję dotarł do Rzymu. Z Rzymu po dwóch tygodniach formacji udał się pociągiem do Genui i na włoskim  transatlantyku, jako jeden z 1100 pasażerów, wzdłuż wybrzeży Włoch, Francji, Hiszpanii, Portugalii przez Marsylię, Barcelonę, Walencję, Gibraltar, Lizbonę, Madeirę (Funchal) dotarł do Wenezueli. Ksiądz Bolesław tak wspomina tę podróż: W czasie przystanków w podróży nam Polakom zawsze robiono jakieś trudności z wyjściem na ląd, np. w Barcelonie nie mogliśmy opuścić statku. Wiadomo – komuniści! Czasem zatrzymywano nam paszporty, ale zawsze coś się zobaczyło. Na statku była kaplica i kapelan. Były kawiarnie, restauracje, baseny… Po drodze towarzyszyły nam bez przerwy latające rybki i inne morskie atrakcje, jak duże ryby, fale, huśtania… Czas leciał miło aż do momentu, kiedy złapała mnie morska choroba. (…) Na lądzie w porcie La Guaira przyszedłem do siebie. Dwanaście dni na morzu i tydzień bez zatrzymania się statku[8].

Statek dobił do brzegu Wenezueli w porcie La Guaira 2 października 1973 roku. Ksiądz Bolesław wspominał: Był wczesny poranek, a więc port i widoki z niego wydawały się przepiękne: same światła na zboczach gór, jak w szopce bożonarodzeniowej. W rzeczywistości były to sławne slumsy, osiedla biedoty, którymi upstrzona jest stolica i jej okolice. W porcie nikt na nas nie czekał, bo nikt nie wiedział, kiedy będziemy. (…) Jakoś dogadaliśmy się taksówkarzem i ten nas zawiózł, kilkakrotnie pytając ludzi o „congregacion salesiana”, do dzielnicy Caracas zwanej Boleita, ok. 30 km od Caracas. Tam czekali na nas rodacy i koledzy: ks. Diadia, Andrzej Smaruj, Ryszard Urbański. Byliśmy w domu. (…) Tak zaczęła się moja przygoda z Wenezuelą, która trwała prawie 43 lata[9].

Pierwszą placówką ks. Bolesława było Los Teques (1973-1975), niedaleko Caracas. Salezjanie prowadzili tam szkołę z internatem dla chłopców. To oni stali się dla niego nauczycielami języka hiszpańskiego, którego ks. Bolesław uczył się  bez kursu, czytając gazety, pytając, rozmawiając, i tak po kilku miesiącach rozpoczął głosić kazania, dając je wcześniej chłopcom do sprawdzenia. W następnym roku został nauczycielem geografii i wychowania artystycznego, lecz aby móc być nauczycielem musiał przyjąć obywatelstwo wenezuelskie, bez zrzekania się polskiego. Ostatecznie do dziś posiada dwa obywatelstwa: polskie i wenezuelskie.

Wyjazd do Wenezueli zaplanowany na 5 lat przedłużył się do 43. W ciągu tych lat był  ekonomem, pracował na polu edukacji, duszpasterstwa i katechizacji, nie licząc muzyki. 19 lat pracował w szkołach  salezjańskich, jako wychowawca, nauczyciel, katecheta będąc równocześnie ekonomem, wikariuszem parafii, kapelanem sióstr; przez 24 lata był proboszczem w kilku salezjańskich parafiach. Ostatnia parafia, którą opuszczał w 2015 roku, liczyła sobie 50 000 wiernych i miała 26 tzw. barrios, czyli ubogich dzielnic.

Przez lata pobytu w Wenezueli pracował kolejno w następujących miejscach: Los Teques (1973-1975 – parafia i szkoła); Mérida (1975-1977 – szkoła i parafia); La Esmeralda, Ocamo (1977-1980 – misje Górne Orinoco); Coro (1980-1984 – szkoła i parafia); San Antonio de Los Altos (1984-1985 – socjusz w nowicjacie); Judibana (1985-1991 – proboszcz); Puerto La Cruz – Sierra Maestra (1991-1999 – proboszcz); Mérida (1999-2000 – szkoła i parafia); San Felix (2000-2002 – szkoła i parafia); Coro (2002-2010 – proboszcz); Puerto La Cruz – Divino Niño (1991-1999 – proboszcz).

Podsumowując te lata, ks. Bolesław napisał: proboszcz czy dyrektor, czy jakikolwiek salezjanin, zawsze byliśmy do dyspozycji młodzieży z Colegio: lekcje religii, słówka na dzień dobry, asystencja, spowiedź… Ostatnia wspólnota, w której byłem, Puerto La Cruz nad Morzem Karaibskim, złożona z siedmiu salezjanów, obsługiwała: dwie parafie, colegio z 1.400 uczniami, Dom Księdza Bosko dla Dzieci z ulicy, aspirantat, dwie  kapelanie, pomoc parafiom sąsiednim. Oprócz normalnej pracy w parafii i colegio miałem jeszcze z aspirantami lekcje teorii muzyki, solfeżu, śpiewu… jakieś konferencje na Dzień Skupienia. Pracy nigdy nie brakowało[10].

W Wenezueli przeżył kilka wstrząsów tektonicznych i kilka prawdziwych trzęsień ziemi z największym w San Félix w roku 2001. Doświadczyły go też choroby tropikalne: malaria i denga (infekcyjna choroba tropikalna), właśnie z ich powodu musiał opuścić misje nad Orinoko wśród  Indian Yanomami, o których napisał wydaną po polsku książkę pt.: Wśród szczepów Yanomami.

Prawdziwi misjonarze nie myślą o powrocie do Ojczyzny, podobnie było także z ks. Bolesławem, choć napisał: sekretnie marzyłem, by umrzeć w Polsce podczas jakichś wakacji i być pochowanym między swoimi…  Los załatwił to po swojemu[11].

Może to wydawać się bez znaczenia, ale dniem odejścia ks. Bolesława do Raju była uroczystość Matki Bożej z Guadalupe w Meksyku, Patronki całej Ameryki Łacińskiej, czczonej w Ameryce Południowej jeszcze mocniej, niż Polacy czczą Czarną Madonnę. (…) Matka Boża chciała go wprowadzić do Raju w dniu swojego święta. Piękne śpiewy salezjanów z Południowej Ameryki, które słyszałem w naszym Domu Generalnym w Rzymie w tym dniu, były dla mnie znakiem radości z kolejnego salezjanina, którego Matka Boża wprowadzała do Raju[12].

Zachorował na nowotwór i dopóki się dało, leczył się w Wenezueli. Przyszedł jednak czas, że pod rządami socjalistów nie było lekarstw, nawet odczynników do analizy krwi, a co dopiero lekarstw na poważne choroby. Doktor, która się nim opiekowała, rozłożyła ręce i zapytała, czy ma jakieś szanse, by zmienić kraj.

Wrócił do Polski 16 marca 2016 roku, tuż przed odjazdem jego dyrektor udzielił mu  sakramentu chorych. 17 grudnia 2016 roku Przełożony Generalny przeniósł ks. Bolesława ponownie do Inspektorii Krakowskiej, a on sam tak opisywał pierwsze dni pobytu w Polsce: Ks. Inspektor Dariusz Bartocha przeznaczył mnie do Zakładu w Oświęcimiu, co było moim cichym marzeniem, bo i apteka jest blisko, i rodzina blisko, bo tu zaczynałem, tu była „lat mych wiośnianych kołyska”, i klimat zakładu jest wspaniały… I oto tu jestem; podleczyłem się z moich chorób, i staram się w czymś pomagać w sanktuarium Maryi Wspomożycielki, przynajmniej w sensie, że „dużo pomaga ten, kto nie przeszkadza pracować drugim”[13].

Co kilka tygodni ks. Bolesław udawał się na parę dni do szpitala, potem wracał, żył we wspólnocie, pomagał, spowiadał, chętnie się spotykał, obserwował, robił zapiski i – jak wiemy z późniejszej korespondencji – stale utrzymywał kontakty z wieloma przyjaciółmi w Wenezueli.

W marcu 2019 roku po tygodniowym pobycie w szpitalu napisał do mnie: Od pewnego czasu czułem się nieszczególnie: ogólne osłabienie, ból kości, mięśni, stawów; brak apetytu, zawroty głowy, trudności w chodzeniu… Kosztuje mnie dużo wysiłku brać udział w życiu wspólnoty. To efekt mojej choroby zasadniczej: złośliwy nowotwór gruczołu krokowego z postępującym rozsiewem do kośćca. Do tego dołączyło się ostatnie „tupnięcie” w postaci zapalenia płuc. Widzę to, jako sygnał, choć nie chcę panikować. Proszę o zrozumienie moich nieobecności na wspólnych modlitwach, zebraniach wspólnoty…[14]

Od tego czasu praktycznie stale przybywał w pokoju. Udało się go tylko kilka razy wyciągnąć na jakieś spotkanie. Często odwiedzany przez liczną rodzinę, przez pierwsze miesiące odprawiał Mszę świętą, czasami spowiadał. Z czasem coraz bardziej chudł i słabł.

W swoim życiorysie zapisał: Jestem więc wdzięczny Salezjanom w Polsce, że mnie przyjęli jak swego. Tu się zaczynało moje życie salezjańskie i tu się, w Bogu wiadomym dniu, skończy. (…) Jestem wdzięczny Bogu, że pozwolił mi „wrócić cudem na Ojczyzny łono” i przeżyć  tu tak wiele pięknych chwil, jak te emocjonujące liturgie roku kościelnego po polsku, pobożność ludu, chóry, orkiestry, śpiew ludzi w kościołach, organy, poczucie Ojczyzny – lat mych wiośnianych kołyski, atmosfera domu, piękno przyrody polskiej, wspaniali salezjanie, spotkania wspólnotowe. (…) Wdzięczny jestem naszej Matce Salezjańskiej, Maryi Wspomożycielce, że czuwała nade mną w kraju i na obczyźnie; ufam, że spełni się mój codzienny pacierz do Niej: „Módl się za nami grzesznymi, teraz i w godzinę śmierci naszej”.

(…) Przypomina mi się sentencja pewnego szlachcica z „Pana Tadeusza”, który mówi: „ilekroć z Prus powracam chcąc się zmyć z niemczyzny, wpadam do Soplicowa jak w centrum polszczyzny. Tu się człowiek napije, nałyka ojczyzny”. A tu, w Casa Madre w Oświęcimiu, napije, nałyka „salezjańszczyzny” [15].

Odszedł od nas w czwartek 12 grudnia 2019 roku. Zostawił po sobie dobre wspomnienia i tu w Polsce i wśród wielu przyjaciół w Wenezueli. Zostawił sporo różnego rodzaju zapisków, a wśród nich sentencje, które skłaniają do myślenia o swoim życiu: „Mamy większe domy, ale mniejsze rodziny.  Mamy więcej udogodnień, ale mamy mniej czasu. Więcej wiemy, ale mniej rozumiemy. Mamy więcej lekarstw, ale mniej zdrowia”.

W taki słowach wspomina go jeden z wychowanków z Wrocławia Janusz Niedźwiedź: … jest we Wrocławiu co najmniej jeden jego wychowanek, którego przygotowywał do Pierwszej Komunii, a teraz już dobrze po pięćdziesiątce, który pamięta nie tylko jego nazwisko, ale również jego nauki i wiążę z jego Osobą swoje małe wspomnienia z dzieciństwa ubogacone o fakt, że prawie po pół wieku przekonał się, że trzeba marzyc, spełniać swoje marzenia w przekonaniu, że Opieka Boża stanowi najważniejszą wartość o którą wszędzie na świecie warto i trzeba się modlić, a wtedy wszystko jest możliwe[16].

Ksiądz Felipe Colmenares wikariusz wenezuelskiej inspektorii przysyłając kondolencje tak wspominał śp. ks. Bolesława: Padres Rozmus był człowiekiem prostym i bliskim wszystkim, kochającym ludzi, bez żadnych pretensji, we wspólnocie zawsze szukał dobrego traktowania i wzajemnego szacunku. (…)  Rzadko można było go zobaczyć zezłoszczonego, zawsze miał dobry humor i było widać w nim głębokie życie duchowe. (…)  Cóż to był za prosty, pracowity i wielki Salezjanin![17]

Świętej pamięci ks. Bolesław starał się być systematyczny, punktualny i dobrze wywiązywać ze swoich obowiązków.  Przypuszczał, że był lubiany we wspólnotach, my znający go i zyjąc z nim ostatnie 3 lata to potwierdzamy.

Śmierć wykonała już swoje zadanie i zaprowadziła ks. Bolesława przed oblicze Boga. Ufamy, że usłyszał tam słowa dzisiejszej Ewangelii: „Zaprawdę powiadam wam: wszystko co uczyniliście jednemu z tych braci najmniejszych, mnieście to uczynilii”. Mt 25,40 (…) Pójdźcie, błogosławieni Ojca mojego, weźcie w posiadanie królestwo, przygotowane wam od założenia świata”.  Mt 25,34

Chodź i ty, księże Bolku, i ciesz się udziałem w Królestwie, przygotowanym od założenia świata”. W tym Królestwie dla którego poświęciłeś całe swoje jako jego misjonarz[18].

Dariusz Bartocha sdb
Foto: Wojciec Zięcina sdb

[1] ks. Tadeusz Rozmus. Homilia w czasie mszy pogrzebowej
[2] Robić na drutach.
[3] ks. Bolesław Rozmus autożyciorys spisany w maju 2017, a zatytułowany: „Żywot człowieka poczciwego”.
[4] ks. Bolesław Rozmus. Żywot człowieka poczciwego.
[5] ks. Bolesław Rozmus. Żywot człowieka poczciwego.
[6] Podanie do dyrektora Małego seminarium w Oświęcimiu
[7] ks. Bolesław Rozmus. Żywot człowieka poczciwego.
[8] ks. Bolesław Rozmus. Żywot człowieka poczciwego.
[9] ks. Bolesław Rozmus. Żywot człowieka poczciwego.
[10] ks. Bolesław Rozmus. Żywot człowieka poczciwego.
[11] ks. Bolesław Rozmus. Żywot człowieka poczciwego.
[12] ks. Tadeusz Rozmus. Homilia w czasie mszy pogrzebowej
[13] ks. Bolesław Rozmus. Żywot człowieka poczciwego.
[14] Wiadomość wysłana do Dariusza Bartochy sdb 29 marca 2019 roku
[15] ks. Bolesław Rozmus. Żywot człowieka poczciwego.
[16] Tekst znaleziony w dokumentach
[17] Wiadomość przesłana na WhatsAppa przez Felipe Colmenaresa
[18] ks. Tadeusz Rozmus. Homilia w czasie mszy pogrzebowej

Mistrz Ortografii 2019/2020

Jak co roku, zgodnie z wieloletnią tradycją, w naszej szkole odbył się konkurs ortograficzny. Skierowany był on do sympatyków, koneserów i znawców poprawnej polszczyzny, którzy mogli sprawdzić swoje umiejętności językowe w dwóch etapach. Pierwszy z nich był testem wyboru, natomiast  drugi – dyktandem. Ostatecznie w finale konkursu o tytuł Mistrza Ortografii 2019/2020 roku ubiegało się 10 osób. Po wielogodzinnych konsultacjach i naradach komisja zdecydowała, że na wyróżnienie zasługuje jedna praca, zaś pozostałe na docenienie i pochwałę. Oto lista zwycięzców:

– wyróżnienie: Jan Grzybek,

– docenieni konkursowicze: Maria Kwiecień, Inez Sanak, Anna Walancik, Weronika Bliźnik, Liwia Maria Adamik, Wiktoria Trzaska, Natalia Grzesło, Julia Ortman, Mariusz Spadek.

W tym miejscu warto podkreślić, że zadanie, jakiemu musieli sprostać uczestnicy konkursu, było nie lada wyzwaniem. Na dyktandzie zastanawiali się m.in., czy megapromocje i superceny powinny być zapisane łącznie, czy rozdzielnie, czy leginsy z lycry występują w wersji spolszczonej oraz, czy minispódniczka powinna zostać wydłużona do jednego wyrazu.

Przy tej, być może wyjątkowej, okazji warto zaapelować do czytelników, aby zwracali uwagę na częste i niestety błędne zapisy, które pojawiają się na świątecznych bilbordach, ulotkach oraz reklamach telewizyjnych i internetowych. Pamiętajcie, że poduszka w kolorze lilaróż występuje w zapisie łącznym, chabrowa bluzka tylko przez ,,ch”, a wzdłuż i wszerz można zapisać tylko w jednej formie.

Zapraszamy do sprawdzenia swojej ortograficznej wiedzy: Dyktando 2019

Ach, te zakupy!

Oto trzy przyjaciółki, istne papużki nierozłączki, wybrały się na wczesnojesienną wyprzedaż do nowo zbudowanego centrum handlowego. Nasze trzpiotki zatrzymały się na dłużej na parterze, gdzie wzrok przyciągały niezliczone megapromocje i superceny.

Rozentuzjazmowana Marzena ochoczo przymierzała legginsy z lycry, Dobrochna dżinsową minispódniczkę, a Róża zawzięcie szukała chabrowej bluzki i pulowera z dużym dekoltem w kolorze lilaróż. Okazji do przymiarek było co niemiara.

Ani się obejrzały, jak stylowy mahoniowy zegar wybił wpół do szóstej. Przemierzywszy pasaż galerii wzdłuż i wszerz, po dwuipółgodzinnej wędrówce niczego oczywiście nie kupiły. Poczuły natomiast znużenie, więc wstąpiły do najbliższej kafejki nieopodal nieczynnej akurat pizzerii, gdzie zafundowały sobie brownie z malinami, sernik stracciatella i wypiły po dużej porcji latte macchiato. Niemal natychmiast pożegnały się z chandrą, rozchmurzyły czółka, a dobry humor powrócił w okamgnieniu jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Szczebiotały tak bez końca, gdyż nazajutrz nie musiały iść do pracy. Zaczynał się długi weekend, a to oznaczało słodkie nicnierobienie.

PS. O kupieniu sczerstwiałych grahamek dla gołębi zapomniały.

Joanna Balawender
Foto: Dariusz Bartocha sdb

No Images found.

Wizyta szkoły tańca w internacie

Szkoła tańca PRESTIŻ to rezolutne dziewczyny, wytrwałe w treningach i uparcie dążące do celu, piękne, zjawiskowe, niezwykłe tancerki, które odwiedziły nasz internat na zaproszenie Pani Eli. Spotkanie z tą niezwykłą grupą taneczną poprowadził Werner Widera. Przedstawił on naszych gości oraz zaprezentował ich sukcesy na międzynarodowych i krajowych konkursach. Przypomniał, że taniec już od dawna wpisany jest w historię ludzkości, wymaga dawki energii, pasji i czasu. To kreatywny sposób na niezwykle szczere wyrażenie własnej osobowości, uczuć i emocji.

Taniec wspiera komunikację ludzi, w dużej mierze zaspokaja naszą potrzebę integracji, umacnia się więzi społecznych oraz wpływa na wzrost poczucia własnej wartości. Ponadto „taniec jest najwznioślejszą, najbardziej wzruszającą, najpiękniejszą ze wszystkich sztuk, bo jest nie tylko prostą interpretacją, czy wyobrażeniem życia, jest samym życiem”.

Piękny i wzruszający był ten wieczór, dziewczyny zachwyciły nas fascynującym występem, porwały chłopców do tańca belgijskiego, a nasi panowie stanęli na wysokości zadania i dzielnie towarzyszyli mistrzyniom tańca. Po mocnych przeżyciach udaliśmy się wszyscy do zrobienia sobie pamiątkowego zdjęcia.Na koniec wieczoru ksiądz kierownik Ireneusz Piekorz wygłosił do nas wzruszające „słówko”, zachęcając nas do codziennej modlitwy.

Daniel Gąsienica
Foto: Brat Wojciech Zięcina sdb

Owocne odwiedziny

Od kilku lat spotykaliśmy się przedstawicielami GTV Poland i Hӧgert Technik, zwłaszcza podczas organizowanego przez nas konkursu „Sprawny w zawodzie”, a czasami na różnego rodzaju targach, głównie w Poznaniu.  Spotkania te zaowocowały pomysłem objęcia patronatem przez GTV Poland i Hӧgert Technik jednej ze stolarskich klas w naszej szkole.

Słowo do słowa, wizyta w siedzibie firmy, wymiana korespondencji i urodziło się. 22 października 2019 roku odwiedzili nas przedstawiciele firmy GTV i Hӧgert Technik: Dorota Abramczuk, Anna Brzeźnicka i Bartosz Fajge, przywożąc uczniom z wybranej klasy pierwszej skrzynki narzędziowe z odpowiednim wyposażeniem i ubrania ochronne oraz zapraszając na spotkanie specjalnego gościa z dużym doświadczeniem stolarskim i medialnym.

Chłopcy z pierwszej klasy przez dwie godziny lekcyjce mogli słuchać, pytać i rozmawiać z Darkiem Stolarzem, osobą znaną z jednego z programów telewizyjnych. Dziewczęta miały mniej szczęścia, ale wykorzystały krótkie chwile przerwy na zdobycie autografu i zrobienie wspólnego selfie. Udało się to także niektórym nauczycielkom.

Podczas spotkania wygospodarowaliśmy chwilę na pokazanie gościom szkoły, warsztatów, sal teatralnych, zabytkowej kaplicy i sanktuarium.

Jednym z elementów zacieśnionej współpracy było przekazanie nam akcesoriów meblowych GTV Poland i narzędzi Hӧgert Technik, których instruktorzy wraz z uczniami używali podczas przygotowywania stołu montażowego w nowej pracowni informatycznej oraz przy wykonywaniu pierwszego biurka do sali lekcyjnej. Prace te zostały dokończone w piątek 29 listopada.

Zapraszam do obejrzenia filmu, jaki powstał w czasie spotkania.

Dariusz Bartocha sdb
Foto: Anna Brzeźnicka, Wojciech Zięcina sdb, Dariusz Bartocha sdb.

Wywiadówka – czy to boli?

Często słowo wywiadówka powoduje podenerwowanie zarówno u uczniów, jak i rodziców. Oczywiście kiedy po takim spotkaniu rodzic dowiaduje się, że jego pociecha ma bardzo wysoką średnią, spotkanie w domu jest pełne radości. Niestety bywa też, że wychowawca nie może przekazać tak dobrych wiadomości, a wręcz przeciwnie.

Wywiadówka w listopadzie to nic dziwnego, ale jeśli usłyszymy, że jest ona podsumowaniem jednego kwartału nauki z wystawianiem, czyli „prawie półroczem”, to budzi zainteresowanie. Rzeczywiście w salezjańskiej szkole w Oświęcimiu mamy taki system, cztery razy w roku wystawiamy oceny na zakończenie jakiegoś okresu.

Stąd, żeby osłodzić nieco niektóre złe wiadomości, wywiadówka rozpoczęła się od krótkiego spektaklu – Małego księcia. Być może dla niektórych znanego „aż za bardzo”, ale w tej interpretacji, po wyborze tylko niektórych scen i ubogaceniu ich utworami muzycznymi  wykonywanymi na żywo, można było kolejny raz zaczerpnąć z mądrości tego utworu, ucieszyć się dobrą grą aktorów i pięknym śpiewem solistek.

Przedstawienie przygotowali licealiści z pierwszej klasy B i E oraz drugiej C pod kierownictwem ich wychowawczyń: Ewy Wróbel i Anny Pitry. Trudno nie przywołać także  jak zawsze gustownej i trafionej dekoracji celnie uzupełniającej całokształt przedstawienia, a wykonanej przez Elżbietę Wardzałę – Sereś, prawdopodobnie z uczniami.

Na sali teatralnej p. dyrektor Artur Pelo podał kilka danych statystycznych odnoszących się do frekwencji i ocen. Podsumował dwa i pół miesiąca pracy i organizacji w szkole, która po raz pierwszy przekroczyła 1000 uczniów oraz wyjaśnił, w jaki sposób krakowskie wyższe uczelnie prowadzą zajęcia w naszej szkole dzięki Małopolskiej chmurze edukacyjnej. Wywiadówka zakończyła się spotkaniami z wychowawcami w klasach i prywatnymi rozmowami o „latoroślach”. Cel, który nam przyświeca opiera się na tym, by tworząc jeden zespół nauczycieli,  wychowawców i rodziców wyrywać rodzące się w sercach młodych „zielska”, a wspierać i wzmacniać rozwijanie kwiatów.

Dariusz Bartocha sdb
Foto: Wojciech Zięcina sdb